niedziela, 28 grudnia 2014

19. WHAT?!

Często, gdy w życiu wydarzy się coś strasznego, dzieli się je na „przed” i „po”. Moje „przed” było takim samym gównem jak „po”. A teraz? Teraz wszystko przestało istnieć, bo to nie moje życie miało się rozpaść.
A jej...

-Ładnie ci w związanych włosach- stwierdził ojciec wpatrując się we mnie ciemnymi oczami, w których dostrzegałam niedowierzanie. Byłam świadoma tego, że nadal nie potrafi uwierzyć w to wszystko. Nie potrafi uwierzyć, że jego córka zachowuje się tak normalnie. Zbyt normalnie.
Spuściłam wzrok na dłonie, które spoczywały na moich kolanach. Miałam na sobie poprzecierane dżinsy, top i zwykły sweterek, a włosy związałam w kok, co samo w sobie było dość trudnym zadaniem, bo ostatnio włosy rosły mi stanowczo za szybko.
Dziwnie się czułam, siedząc tak jak gdyby nigdy nic z ojcem w zwykłym bistro niedaleko szkoły, ale ostatnio tylko tutaj jadłam posiłki, właśnie w jego towarzystwie.
Ubrany w ciepły sweter, spod którego wystawała biała koszula widocznie wyróżniał się spośród ludzi, którzy mieli zwyczaj tutaj spożywać obiady. Dostrzegałam, że niezbyt komfortowo się tu czuł, może przez to, że wcześniej wybierał drogie restauracje, a może dlatego, że niedawno znów zaznał smaku wolności.
Skinęłam głową w odpowiedzi na komplement. Dziwnie brzmiał w ustach ojca, lecz nie zamierzałam tego komentować.
Jeszcze tylko dziewięć dni. Tylko tyle dzieliło mnie od wolności.
Dwanaście. Właśnie tyle minęło, odkąd ostatni raz widziałam Czarnego. Odkąd ktokolwiek go widział.
Młody kelner przyniósł nasze zamówienie i obecność taty nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, a wręcz przeciwnie, nie potrafił oderwać wzroku od moich cycków. Spojrzałam na niego i podniosłam prawą brew do góry, dając do zrozumienia, że ma spadać.
-Jesteś inna- ciągnął swój monolog, a ja tylko potakiwałam głową. Sięgnęłam po widelec i zaczęłam dłubać nim w jedzeniu.
Mężczyzna westchnął, doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mam jakiejkolwiek ochoty na rozmowę co, w porównaniu do poprzednich dni, stanowiło coś odmiennego. Nie należałam do osób rozmownych, zresztą tak samo jak on, ale przez ostatnie dni cały czas rozmawialiśmy i tylko wyczekiwałam na koniec zajęć by móc z kimś porozmawiać. Tak po prostu,nie wtrącając do tego przeszłości, matki, problemów i tego wszystkiego...
-Myślisz, że dobrze robię?- spytałam bawiąc się serwetką. Nie potrafiłam usiedzieć na miejscu, najchętniej bym pobiegała lub powaliła w worek. Najbardziej pragnęłam... A zresztą, to już nie miało znaczenia.
-Zależy o czym myślisz...- zamilkł i odłożył na bok sztućce.- Mi... Jeżeli chcesz...
Pokręciłam gwałtownie głową, ale nie zdobyłam się na spojrzenie mu w oczy.
-Nie chcę tu zostawać.- Kłamliwa suka. Chociaż nie do końca.- Po prostu się boję.
Odrobina szczerości i stąpanie po niepewnym gruncie. Wcześniej nie rozmawialiśmy na poważne tematy, dzisiaj miało się to zmienić. Już się zmieniło.
Schował twarz w dłoniach, mimo że był moim ojcem, mężczyzną sukcesu, także się bał.
Wyjeżdżając, nie miałam się już bać Go, nie będę musiała zastanawiać się czy mnie znajdzie.
Ale wyjeżdżając mogę wrócić na ścieżkę, prowadzącą do mojego końca. Na ścieżkę prochów.

Było już późno, gdy podeszłam pod dobrze mi znane drzwi. Matt uprzedził mnie, że to miejsce będzie puste, że nikogo tam nie zastanę. Odpowiedziałam, że właśnie po to tam zamierzałam pójść. By spędzić ostatnie chwile w tamtym miejscu w samotności. Może ostatnio zbyt bardzo zmiękłam, stałam się wrażliwsza, a przy tym sentymentalna. Trudno, widocznie tak miało być.
Drzwi zaskrzypiały pod naporem moich dłoni i pozwoliły na wejście do środka. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok naprzód. W ciemności nie mogłam nic dostrzec, jednak nie zamierzałam włączać oświetlenia. Poczekałam, aż moje oczy przyzwyczają się do panującego mroku i wtedy rozpoczęłam moją wędrówkę. Wycieczkę rozpoczęłam od szatni, od lustra. Patrzyła na mnie jakby czegoś szukała, jakby na coś czekała. Nie rozumiałam jej, nie rozumiałam już siebie.
Wspomnienia przelatywały mi między oczami, a w piersiach czułam ucisk. W końcu wdrapałam się na ring, usiadłam, objęłam kolana ramionami i przymknęłam powieki.

-Możesz uciec- usłyszałam głos za sobą.- Ale wtedy już zawsze będziesz uciekać.
Obróciłam się szybko i odnalazłam osobę, która mówiła. Nathan opierał się luźno o ścianę i przyglądał mi się.
-Co ty wiesz?- spytałam lodowatym tonem.- Nic o mnie nie wiesz.
Wzruszył ramionami i przysunął butelkę do ust.
-Stwierdzam tylko fakty- odparł obojętnie.- To nie miejsce dla takich słabeuszy jak ty. Barbie tutaj nie mają wstępu i nie rozumiem, czemu Matt zrobił dla ciebie wyjątek.
-Ale dla gwałcicieli i owszem?- założyłam dłonie na klatce piersiowej.- Powiedz, ty wymyśliłeś wszystkie plotki na swój temat? Co nie miałeś jak rozgłosu o sobie zrobić? Patrzcie jestem Nathan morderca i gwałciciel.
-Zamknij się- warknął przez zaciśnięte zęby.
-Bo co? Myślisz, że się ciebie boję?- prychnęłam.(...)
-Jesteś zwykłą dziwką, Naomi. Nic nie wartą dziwką.(...)

-Cholera jasna- wydarłam się siadając.- Życia mnie pozbawiasz, Kate. Nie masz serca.
-I kto to mówi- prychnęła. Patrzyła na mnie podpierając dłoń i biodro.- Jeśli zaraz nie wstaniesz, to będziesz musiała iść do szkoły bez tego twojego durnego makijażu! Chyba nie chcesz, by Nathan widział te twoje śliczne piegi?(...)
-Nikt nie będzie widział moich piegów- Wstałam, ale potknęłam się o leżącą na podłodze pościel i poleciałam jak długa.- A poza tym...- zaczęłam zbierając się z podłogi.- Co do cholery ma z tym wspólnego Nathan?!

-Żartujesz sobie ze mnie- prychnęłam.- Przecież ja nie umiem walczyć!
-To się nauczysz- doszedł do mnie znajomy, zachrypnięty głos. (...)
-I że niby ty masz mnie czegoś nauczyć?- prychnęłam zakładając dłonie na klatce piersiowej.(...)
-Już postanowione.- Rzucił w moim kierunku rękawice.- Ja nauczyłem go, on nauczy ciebie.
-Ta nauczy- mruknęłam sarkastycznie.- On mnie zabije.

-Grey zacznij oddychać- nakazał.- Chyba nie chcesz by Matt wykonywał pierwszą pomoc.
Wypuściłam powietrze i spróbowałam normalnie oddychać. Mimo wszystko wolałam nie mdleć.
-Ugnij nogi w kolanach i stań bardziej bokiem.
Chłopak okrążył mnie kilka razy. Byłam pewna, że jeden raz by wystarczał, a kilka kolejnych zrobił specjalnie. No bo przecież taki dzień może już nie nastąpić, nie?
Stanął naprzeciwko mnie i przyglądał mi się.
-Stoisz- powiedział rozbawionym głosem. Popatrzyłam na niego uważnie. To nie był ten sam chłopak co w szkole. Tutaj był inny. Tylko pytanie, kiedy był prawdziwy?- A teraz zobaczymy, czy umiesz zrobić chociaż krok.

-Tchórz- warknął cicho ale nie na tyle bym tego nie usłyszała.(...)
-Może źle zrozumiałam...- zaczęłam, ale nie dane było mi dokończyć, bo chłopak ostro wszedł mi w słowo całkowicie zmieniając swój dotychczasowy nastrój.
-Ty wszystko źle rozumiesz- wyrzucił. (...)
-O co ci do cholery chodzi, co?- spytałam chłodno.- Może o to, że mam dość i jestem z tego powodu tchórzem?(...)
-Idź do szatni- podkreślił każde słowo nie patrząc na mnie.(...)
-Ogłuchłaś?! Wypierdalaj!- ryknął(...)

Znieruchomiałam. Przestałam oddychać. Przestałam reagować na wszystko co mnie otaczało. Krew huczała mi w uszach, a jedyne słowo, które przebijało się przez to wszystko było „uciekaj”.
On wrócił. On mnie zauważył. A ja znów miałam piętnaście lat.
-Nathan- szepnęłam.- Zabierz mnie stąd. Proszę.

-Wstawaj, sukinsynie- warknął do mężczyzny i kopnął go w brzuch, aż ten zwinął się z bólu. Przyłożyłam dłoń do ust, by powstrzymać jęk.
McCartney chwiejąc się, powoli podniósł się na nogi, a wtedy Czarny popchnął go na pobliską ścianę i przytrzymał go tam.
-Jeszcze raz ją dotkniesz.- Głos bruneta nawet mnie przeraził.- A sprawię, że będziesz jeździł na wózku i już nigdy nikogo nie będziesz pieprzył, zrozumiałeś?
Nie ośmieliłam się wątpić w jego słowa, bo widząc jego obecny stan, był zdolny do wszystkiego. Przyglądałam się temu z niemałym lękiem, ale nie o faceta, a o Nathana. Blondyn był nauczycielem, mógł nie tylko spowodować, że chłopak zostanie wyrzucony ze szkoły, ale także pójdzie siedzieć. I to przeze mnie.
Czarny wymierzył kolejny cios w jego brzuch, ponieważ nie otrzymał odpowiedzi.
-Zrozumiałeś?- powtórzył. O ile to możliwe, dziewiętnastolatek wydawał się jeszcze bardziej wkurwiony, choć sama nie mogłam uwierzyć, że poziom jego agresji może dojść aż do takiego stopnia.

-Za dużo myślisz- szepnął mi wprost do ucha, a jego oddech łaskotał moją skórę. (...)
-Nie myślę- odszepnęłam lekko ochrypłym głosem.
-Właśnie, że tak- upierał się przy swoim, nie odsuwając się nawet na krok. - Przetwarzałaś moje słowa, a dałem ci jasne polecenie. Gdy się boisz, przestajesz być obserwatorem, a to twój błąd.(...)

-Przez trzy miesiące widziałem, jak się zmieniałaś. Jak upadałaś i walczyłaś. Widziałem jak reagujesz na dotyk, na tego skurwysyna. Wiedziałem, że nie bez powodu bierzesz!
Nie mogłam uwierzyć, w to co słyszałam. Czy aż tak wiele dostrzegał? Jakim cudem mógł tak wiele o mnie wiedzieć, skoro ja nie wiedziałam nawet gdzie mieszka.
-To już nie ma znaczenia.- Wbiłam wzrok w ziemię.- Wyjeżdżam, a on już nigdy mnie nie znajdzie.
-Uciekasz- poprawił mnie.
Prychnęłam ze smutkiem.
-Czego ode mnie oczekujesz? Że pójdę na policję? A kto mi uwierzy?! W kartotece mam już wiele zapisane. Policja nie wierzy takim ludziom jak ja. Kompletnym zerom. Bo właśnie tak o mnie myślisz.
To co zobaczyłam w jego oczach, utwierdziło mnie, że jednak tak nie jest.
-Tak powinieneś myśleć, Sharp.

-Mi?
Siedziałam w salonie i tempo wpatrywałam się w okno. Zerknęłam na nią, zastanawiając się co tym razem potrzebuje. Od samego rana Kate latała po domu jak opętana, a to wszystko przez jakąś dziewczynę poznaną na portalu. Sto razy się przebierała i za każdym razem pytała czy wygląda dobrze. To był pierwszy raz, gdy tak bardzo zwracała uwagę na wygląd. Pierwszy raz gdy w ogóle zwracała uwagę na wygląd.
Tyle, że teraz w jej tonie było coś niepokojącego. Włoski na ramionach mi stanęły, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Podniosłam wzrok i napotkałam jej zielone oczy wpatrujące się we mnie z niepokojem. Trzymała w dłoni komórkę, a urządzenie mogło w każdej chwili wypaść, bo tak bardzo drżała.
-O co chodzi?- Zmarszczyłam brwi i miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
-O Nathana.
Nerwowo poruszyłam się na kanapie i potarłam ramiona, bo nagle zrobiło mi się przeraźliwie zimno.
-Co z nim?- spytałam najbardziej beztroskim głosem na jaki było mnie w tamtym momencie stać.
-Powrócił do walk ulicznych.- Jej usta wykrzywiły się w grymasie przerażenia. Jednak gorsze miało dopiero nadejść.- Ale nie zamierza żadnej wygrać... Chce przegrać...

Tak. Zachowałam się lekkomyślnie. Tak. Powinnam dostać wpierdol na otrzeźwienie.
Nie. Nie zostałam w domu, tak naprawdę nawet nie wiem, kiedy z niego wybiegłam. Może w chwili, gdy Kate powiedziała to jedno słowo, ale nie. Musiałam wybiec później, bo inaczej skąd miałabym wiedzieć, gdzie mam biec? Mój mózg nie zapamiętał tych kilku dodatkowych sekund, nogi same zaczęły biec bez względu na to czy chciałam czy nie.
Nie chciałam.
Chciałam.
W głowie miałam tysiące myśli, tysiące słów jakie mogłabym mu wykrzyczeć prosto w twarz, mówiąc, że jest największym idiotą tego świata, że ma nadęte ego...
Biegnąc próbowałam obmyślić plan, a przy tym nie wpaść na żadną babcię wracającą z niedzielnego nabożeństwa, choć to zadanie nie należało do najłatwiejszych, no bo przecież muszą zajmować cały chodnik i pieprzyć trzy po trzy.
Ostre powietrze boleśnie ocierało się o moje gardło, traciłam siły, rozum podpowiadał mi, że mam zatrzymać się. Zdarzyłby się cud, jeżelibym go posłuchała, więc biegłam dalej. To nie mogło być aż tak trudne lewa, prawa, lewa... Kolejny krok, kolejny metr i kolejny kilometr.
Po pięciu kilometrach miałam dość, znajdowałam się w nieznanej sobie okolicy. W okół mnie znajdowały się tylko opustoszałe kamienice bez okien, ktoś zaczął za mną wołać. Nie rozumiałam pojedynczych słów, pijacki bełkot, wszystko jasne. Nie obróciłam się, udałam, że nic nie słyszałam i dalej biegłam.
W końcu ich dostrzegłam. Faceci trzymający w dłoniach siatki z alkoholem kierowali się do jednego z budynków, dokładniej, do wejścia do piwnicy. Nawet tutaj mogłam usłyszeć ich krzyki, buczenia i inne tego typu dźwięki. Na miękkich nogach, już wolniej, skierowałam się w tamtą stronę. Musiałam wyglądać dość dziwnie. Spocona, zdyszana w zwykłych szortach i za dużej bluzce rzucałam się w oczy, ale dzięki drobnej postury mogłam ukryć się za jakimkolwiek facetem i pozostać niewidoczna.
Osiłek tuż przy wejście zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, a jego brew nieznacznie uniosła się w wyrazie kpiny.
-Co robi tutaj taka laleczka jak ty?- Nie pozwolił mi przejść dalej, a mój gniew powoli wzrastał. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam? No tak?! Bo co ja mogłabym robić w takim miejscu? Pomyślmy. Ratować dupę pewnemu idiocie?! Nie, na pewno nie. Naomi Grey ma wszystkich w głębokim poważaniu...
Tak sądzę...
Wywróciłam oczami i popchnęłam go. Zaczęłam schodzić po krętych schodach, a głośna muzyka i wrzaski najprawdopodobniej pozbawią mnie słuchu. Przeciskałam się przez spocone ciała, nie patrząc czy kogoś nadepnę, uderzę łokciem tam gdzie nie powinnam. Wręcz przeciwnie, postępowałam tak na każdym kroku torując sobie drogę do ringu. Pomruki niezadowolenia rozniosły się po pomieszczeniu sekundę po tym, jak usłyszałam huk uderzającego ciała o podłogę. Wstrzymałam oddech, miałam teraz doskonały widok na wszystko, szczerze wolałabym go nie mieć i nie zrobić tego, co zrobiłam chwilę później.
Nathan leżał na ziemi przygnieciony jakimś gorylem, który okładał go pięściami gdzie popadnie. Cios za ciosem, napastnik już wygrał, a mimo wszystko nie zaprzestał, tak jakby walczyli na śmierć..
Nie miałam pojęcia, że wykonuję jakikolwiek ruchu, dopóki nie znalazłam się tam. Właśnie tam, gdzie nie powinno mnie być, a z moje gardła wydobyło się jedno słowo.
W tej samej chwili wszyscy zamilkli, ktoś próbował odsunąć mnie z miejsca bitwy.
-Zostaw go, do cholery?!- krzyknęłam nim ten pieprzony łysol uderzył go w twarz. Mężczyzna z nadal zaciśniętą pięścią obrócił się w moją stronę. Krew płynęła ciurkiem od jego skroni przez całą twarz, a oczy wyrażały chęć mordu. Podniósł się i zaczął kroczyć w moim kierunku. Czy się bałam? Ależ skądże. Czy byłam przerażona? Jak cholera.
Jedyne o czym pomyślałam, to:
Ja pierdole.

czwartek, 20 listopada 2014

ZAWIESZENIE

TAK. Z przykrością muszę oznajmić, że zawieszam bloga na czas nieokreślony, najprawdopodobniej do końca tego roku. Mam nadzieję, że pod koniec grudnia zawieszenie przestanie obowiązywać. Zrobiłam to z kilku powodów, po pierwsze nie chcę dodawać rozdziałów tak krótkich i w tak długich odstępach czasowych. Rozumiem osoby, które mają o to do mnie pretensje i bardzo przepraszam. Nie chcę dodawać byle czego i co kilka tygodni, dlatego wolę jak na razie zawiesić bloga. 
Przepraszam osoby, które zawiodłam. Naprawdę przykro mi z tego powodu.
Do napisania.

sobota, 25 października 2014

18. FIGHT OR FLIGHT?

To nie świat się zmienia. On jest cały czas taki sam, robi koło i po pewnym czasie powraca na to samo miejsce taki sam, jaki był wcześniej. To ludzie się zmieniają, bo chociaż wracają do tego samego miejsca, ono nigdy nie jest takie same. Bo oni nie są. Ja też.

Stałam niezdolna do wykonywania jakiegokolwiek ruchu. Przyglądałam się mężczyźnie, który stał przede mną z nadzieją w oczach. Nie miał na sobie garnituru, ani innego eleganckiego stroju, ale jego postawa świadczyła o tym, że wie kim jest i co chce robić w życiu. Nawet teraz, kiedy zmęczenie miał wymalowane na twarzy, a pod oczami worki z niewyspania. Włosy lekko w nieładzie i dopiero teraz zrozumiałam, że jesteśmy tacy sami, że jestem bardziej podobna do niego niż matki.
-Mi...- Nadal szeptał, głosem pełnym wahania. Rozłożył ramiona, ale po chwili powrócił do normalnej postawy, przypominając sobie, że nienawidzę się przytulać. Lekko zakłopotany przejechał palcami po włosach. Nie widziałam go ponad dziewięć miesięcy.
-Co tu robisz?- Ocucił mnie głos matki. Najwyraźniej stała już za mną.
Twarz ojca natychmiastowo nabrała innego wyrazu. Zacisnął zęby, delikatnie, by nie dać po sobie poznać złości. Oczy mu pociemniały, a ja, choć to naprawdę idiotyczne, zastanowiłam się, czy gdy byłam wściekła, moje też przybierały taką barwę.
Ojciec zrobił krok do przodu, wyminął mnie i stanął naprzeciwko matki. Wytarłam dłonie o spodnie, bo czułam, że mam je całe mokre. Ponad ramieniem kobiety dostrzegłam Kate, stojącą w drzwiach tarasu. Opierała się niepewnie o framugę, nie wiedząc o co chodzi.
-Przyjechałem po Naomi.- Głos ojca był nad wyraz ostry, jeszcze nigdy nie słyszałam, by tak mówił w domu. Tyle, że to nie był jego dom, a nasz... Czekaj, czekaj... Że co?! Nasz??! Dobre żarty, Grey. Ten dom nie był mój i nie powinnam nawet przez sekundę myśleć inaczej, to że spędziłam tu trzy miesiące nic nie znaczyło!
Matka zacisnęła dłonie na biodrach i wysunęła do góry podbródek. Tak, przy tacie też była mała. Widziałam jak się trzęsie, bała się, ale nie było mi jej szkoda. Jednocześnie nie miałam satysfakcji, byłam obojętna na nią, a dodatkowo otępiała na wszystko co się tu teraz działo. Podeszłam do schodów i usiadłam na nich, mając nogi jak z waty.
Przyjechał po mnie. Przyjechał by mnie stąd zabrać.
-Ona nigdzie nie jedzie- fuknęła zaprzeczając.- Do końca szkoły pozostały dwa miesiące! Gdzie ty, do cholery, chcesz ją zabrać właśnie teraz?! Nikt jej nie przyjmie z takimi ocenami?!
-Dość- przerwał, a ona natychmiastowo zamilkła.- Mam dość twoich kłamstw, Rebecco. Zniszczyłaś naszą rodzinę, wpakowałaś mnie do więzienia, ale nie pozwolę byś nadal niszczyła naszą córkę, zrozumiałaś?!
Najpiękniejsze było to, że nie krzyczał. Nie podniósł tonu, a go ściszył. Mówił dostanie, bez wahania. Robił to w taki sposób, że ona nie próbowała mu przerwać.
Obrócił się do mnie, twarz mu złagodniała. Czekał na jakiś znak ode mnie, na to, że pójdę z nim i zostawię ich. Że ponownie ucieknę.
-Chcesz lecieć do Australii?- spytał z radością.- Chcesz?
Podniosłam się i zaczęłam otrzepywać dres, by zyskać jeszcze chwilę na odpowiedź. Oglądałam go ze wszystkich stron. Serce biło mi odrobinę szybciej, nie wiedziałam dlaczego się wahałam. Powinnam od razu się zgodzić.
Spojrzałam na matkę bez jakichkolwiek emocji. Mogłam od niej uciec, lecz coś nie dawało mi spokoju.
-Kiedy?
-Najlepiej było by od razu...- Po raz kolejny znieruchomiałam. Od razu? Tak po prostu?- Ale wątpię, żeby to nam się udało...
Wypuściłam powietrze z ust.
-Więc?- Byłam coraz bardziej niecierpliwa. Musiałam wiedzieć, po prostu musiałam.
-Za trzy tygodnie- odparł w końcu z niezadowoleniem.
Nagle usłyszałam trzask drzwi, odruchowo odwróciłam wzrok w tamtą stronę. Nie widziałam osoby, która opuściła dom, ale po sile z jaką to zrobiła, mógł to być tylko Nathan.
Z powrotem patrzyłam na ojca. Skinęłam głową. Od Czarnego także powinnam uciec. Chyba...

Następnego dnia z nieskrywaną radością szykowałam się do szkoły. Nic nie mogło mi popsuć humoru, wyjeżdżałam i to gdzie?! Do Australii, na drugi koniec świata, tam gdzie będę mogła zacząć wszystko od nowa. Bez matki i całego syfu związanego z jej osobą. Czy to nie był powód do szczęścia?
Zbiegłam po schodach i wpadłam do kuchni, gdzie matka parzyła sobie kawę.
-Nie chciałam dla ciebie takiego życia, Naomi- wyznała, kiedy kilka minut później zamierzałam wyjść.
Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-Jasne- syknęłam.- Ty nie chciałaś dawać dupy połowy miastu, oczywiście.
Miałam opuścić kuchnię, ale znów mi na to nie pozwoliła. Chwyciła moje ramię, ale zepchnęłam jej rękę natychmiastowo.
-Nie. Dotykaj. Mnie- warknęłam przez zaciśnięte zęby.- Teraz naszły cię wyrzuty sumienia, co? A co robiłaś przez ostatnie lata?! Od początku o wszystkim wiedziałam, ale mimo tego ty nie przestawałaś! Niszczyłaś naszą rodzinę! Mam ci za to podziękować?!
-Naomi. Proszę...
-O co mnie, do cholery, prosisz?!- Podniosłam głos patrząc na nią lodowato.- O to, żebym tobie wybaczyła?! Jesteś żałosna! To twój kochanek zniszczył mnie całkowicie. Wiedziałaś, a co zrobiłaś?! Pytam się, co zrobiłaś by mi pomóc?!
Widziałam strach w jej oczach, to przerażenie jakby się mnie bała. Jakby bała się tego do czego jestem zdolna. Ale to nie mnie powinna się bać.
-Nigdy się mną nie interesowałaś.- Nie robiłam jej wyrzutu, stwierdzałam tylko fakty. Chciałam zacząć w Australii nowe życie z czystą kartą. Bez żadnych niedomówień. Zmieniłam się i byłam gotowa by przyznać to przed samą sobą. - Zniszczyłaś mnie. Spowodowałaś, że nigdy nie będę chciała być matką. Pozwoliłaś bym umierała powoli i miałaś z tego satysfakcję. Tyle, że coś nie poszło po twojej myśli, co nie? Okazałam się silniejsza. Ostatnie trzy miesiące mojego życia to była walka. Walczyłam z własnym przerażeniem, ze swoimi słabościami. Ty tego nie dostrzegałaś.
-Nie pozwalałaś do siebie dojść- próbowała się bronić.
Uniosłam dłonie,w geście, który oznaczał, że nie skończyłam.
-Jeśli naprawdę chciałabyś mi pomóc, udałoby ci się. Chciałaś mnie dobić przeprowadzką, ale to właśnie oni mi pomogli, nie ty. To twój facet, Kate i... To oni nie pozwalali mi się poddać. To ich będę wspominać. A ciebie nie chcę znać.
Obróciłam się napięcie i odeszłam. Pierwszy raz czując się dumna.

Pozwoliłam sobie na ostatnie spóźnienie w tej szkole. Od jutra przez trzy tygodnie będę przychodziła punktualnie. Pobawię się w idealną uczennicę, jaką byłam w podstawówce.
Zamiast z obrzydzeniem, weszłam do klasy z szerokim uśmiechem na ustach. Może był odrobinę sztuczny, może trochę bardziej niż odrobinę. Co z tego?
McCartney spojrzał na mnie z zadowoleniem, ale szybko opuścił go humor, gdy do niego podeszłam i oddałam zadanie domowe. Zaległe także. Z trzech miesięcy.
-A co to, panno Grey?- Nadal uśmiechał się, jednak w jego oczach zauważyłam coś, co bardzo mnie zainteresowało. Nie spodziewał się tego po mnie, po raz kolejny go zaskoczyłam. Dwa jeden, psycholu.
-Ja zawsze wygrywam- odezwałam się cicho.- Powinien pan to wiedzieć doskonale.
-Termin oddawania tych prac uległ przedawnieniu- zawołał za mną. W klasie było absolutnie cicho, każdy czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
-To pana problem- wzruszyłam ramionami.- Gdyby pan nauczał, zamiast uganiać się za nieletnimi dziewczętami, oddałabym pracę wcześniej.
Poczerwieniał na twarz, a uczniowie wciągnęli powietrze.
-Co?- Podniosłam prawą brew do góry.- Wyślesz mnie do dyrektora? Nie radzę.
-Siadaj na miejsce i zamilcz- rozkazał wskazując ławkę, gdzie zazwyczaj siedziałam.
-Nie zmusisz mnie do tego- odpowiedziałam i przeczesałam palcami włosy. A potem poruszyłam tylko ustami.- Przetrwam wszystko.
I mimo tego, że ręce mi drżały, nie okazywałam strachu. Ruszyłam na swoje miejsce, czując że para oczu uważnie mnie obserwuje, prawie wypala w ciele dziurę.
Nathan nie wisiał nad kartką. Siedział oparty o krzesło z założonymi rękami, eksponując przy tym swoje mięśnie. Czarny podkoszulek opinał jego ciało, a już przydługawa grzywka opadała mu na czoło. Wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami i nie ukrywał się z tym. Nie byłam pewna, ale w jego oczach dostrzegłam chyba podziw. Chyba był ze mnie dumny. Nie wiedzieć czemu, to właśnie to spojrzenie spowodowało, że całkowicie przestałam się bać. McCartney nie mógł mi już nic zrobić. Zaczynałam w to wierzyć. Może zbyt bardzo...

-Wyjeżdżasz?- Czarny złapał mnie tuż przy wyjściu.
Odeszłam na bok i zatrzymałam się. Założyłam dłonie na ręce, bo nie wiedziałam, co miałam z nimi zrobić. Podniosłam wzrok i skinęłam głową.
-Nic nie warta dziwka wyjeżdża- wzruszyłam ramionami. Chłopak oparł się o budynek i popatrzył na mnie przechylając głowę na bok.- Będziesz w końcu miał spokój.
-Co on ci zrobił, Naomi?- To pytanie zaskoczyło mnie jak żadne inne. Nawet te, w którym kazał mi wybrać czy ma zostać.
Przełknęłam ślinę i przygryzłam dolną wargę.
-Skąd pewność, że odpowiem na to pytanie?
-Przez trzy miesiące widziałem, jak się zmieniałaś. Jak upadałaś i walczyłaś. Widziałem jak reagujesz na dotyk, na tego skurwysyna. Wiedziałem, że nie bez powodu bierzesz!
Nie mogłam uwierzyć, w to co słyszałam. Czy aż tak wiele dostrzegał? Jakim cudem mógł tak wiele o mnie wiedzieć, skoro ja nie wiedziałam nawet gdzie mieszka.
-To już nie ma znaczenia.- Wbiłam wzrok w ziemię.- Wyjeżdżam, a on już nigdy mnie nie znajdzie.
-Uciekasz- poprawił mnie.
Prychnęłam ze smutkiem.
-Czego ode mnie oczekujesz? Że pójdę na policję? A kto mi uwierzy?! W kartotece mam już wiele zapisane. Policja nie wierzy takim ludziom jak ja. Kompletnym zerom. Bo właśnie tak o mnie myślisz.
To co zobaczyłam w jego oczach, utwierdziło mnie, że jednak tak nie jest.
-Tak powinieneś myśleć, Sharp.
Zacisnął dłonie w pięści. Powstrzymywał się od wściekłości, która powoli zaczynała przejmować nad nim kontrole. Wyminął mnie i poszedł przed siebie. Przez chwilę myślałam, że będzie chciał mnie uderzyć. Po raz kolejny zobaczyłam jego inne wcielenie i zaczynałam się gubić, bo zamiast coraz bardziej go znać, Nathan Sharp był dla mnie coraz większą zagadką, której nie miałam rozwiązać.
--------------
Zabijcie mnie. Albo nie, sama to zrobię. Po raz kolejny zawaliłam na całej linii i nie mogę po raz kolejny tłumaczyć się, bo byłoby to już po prostu żałosne. Zawaliłam, przepraszam.
Do napisania.

niedziela, 5 października 2014

17.FLEE

Wiem, że zaczęłam biec, że chciałam uciec od podjętej decyzji. Biegłam ile miałam sił w nogach, by być jak najdalej od wszystkiego co jest mi znajome. Moje stopy praktycznie nie stykały się z ziemią. Dzięki ucieczce mogłam latać i śnić. Dzięki niej byłam bezpieczna. Nie bałam się.
Biegłam, by uciec od życia. Ale ono upomniało się o mnie.

Nie miałam pojęcia, w jaki sposób udało mi się dotrzeć do domu. Nie widziałam ludzi, którzy mnie mijali. Nie widziałam drogi przede mną. Nie słyszałam żadnych dźwięków, nie odbierałam żadnych bodźców ze środowiska, a mimo tego nadal byłam w stanie się poruszać. Biec. A może nie. Inaczej.
Ja nie byłam w stanie się zatrzymać, zapomniałam jak się to robi i zrozumiałam, że zapomniałam jak się żyje. Bo teraz. Uciekając, próbując schować się nie byłam pewna, czy potrafiłam oddychać. Mimo, że biegłam stałam w miejscu. Teraz to ja goniłam życie, goniłam szanse na normalność. Lecz byłam za wolna. Za dumna, bezkompromisowa, bezuczuciowa.

-Chcę, byś zniknął z mojego życia- odparłam usilnie próbując znaleźć nieistniejącą rzecz w torebce. Nie podnosiłam wzroku, nie patrzyłam na niego. Czekałam aż odejdzie, bo ja nie byłam w stanie tego zrobić.
-Jesteś pewna?- spytał dziwnym, nieznanym mi dotąd tonem.
Zerknęłam na niego. Stał w luźnej pozie, lecz dostrzegłam, że ma napięte mięśnie. Wyczekiwał mojej odpowiedzi.
-A czemu miałabym nie być?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie i wzruszyłam ramionami. Zacisnęłam dłonie na rzeczy, którą trzymałam.- Co ty sobie myślisz?!
Wyraźnie zaskoczyłam go tym pytaniem. Nie spodziewał się go i przez moment stracił z twarzy swoją maskę. Zaczynał mnie irytować. Zaskoczenie jakie wcześniej mi towarzyszyło, już dawno odeszło. Nie zamierzałam ponownie dać mu wygrać i dyktować zasady. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić i jak się zachowywać. A on właśnie to robił. Ustalał reguły, a na nich opierała się nasza relacja. Kiedy Sharp jest w humorze, istniejesz dla niego. Kiedy nie jest, wyrzuca cię bez podania wytłumaczenia. Jeszcze w innej sytuacji, chce sprawować kontrole nad twoim życiem. No bez jaj! Takie gierki to nie ze mną.
Zrobiłam krok w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
-Sharp ja się nie dam tak łatwo oszukać- warknęłam.- Myślisz, że kupię tą historyjkę z podjęciem decyzji?
Przejrzałam go. Musiałam go przejrzeć! Przecież w innym wypadku nie wygadywałby takich głupot! Nie jesteśmy w jakimś „love story”, do cholery.
Szturchnęłam go palcem w klatkę piersiową.
-Oboje dobrze wiemy, że nie jesteśmy zdolni nawet do przyjaźni- powiedziałam spokojniejszym głosem.- Więc przestań zachowywać się jakby ci odbiło i jakbym była dla ciebie kimś ważnym. Dobrze wiem, że wszystko co robiłeś, było z rozkazu Matt'a.
Obróciłam się na pięcie i nie czekając na jego odpowiedź odeszłam. Dopiero w biegu zdałam sobie sprawę, że Czarny był dziwny. Poznałam jego inną stronę, nie dając nic w zamian. Bo taka właśnie byłam.


-Zejdziesz na kolacje?- Kate stanęła w progu drzwi. Ubrana była w ciemne dżinsy i bluzkę z długim rękawem. Włosy, sięgające już jej za ramiona, spięła w kucyk, jednak i tak kilka pasm wydostało się i teraz loki okalały jej twarz.
-Mam jakieś inne wyjście- burknęłam podnosząc prawą brew do góry. Zsunęłam się z łóżka i wyszłam z pokoju tuż za blondynką. W marszu związałam szybko włosy, wiedząc, że przydałoby się im strzyżenie.
Westchnęłam ciężko i podciągnęłam rękawy bluzy. Udałyśmy się na tył domu, gdzie Osiłek rozstawił stół, a matka dostawiła pięć krzeseł. Również na stole znajdowało się nakrycie dla pięciu osób, a ja zorientowałam się, że coś mnie ominęło. Przejechałam dłonią po czole i rozejrzałam się w poszukiwaniu gościa, który, jak mniemam, miał zjeść z nami dzisiaj kolacje.
Lecz nikogo dodatkowego nie zobaczyłam. Kilka metrów od nas stała matka i rozmawiała z Matt'em, co chwilę się śmiejąc. Trzymała w dłoniach miskę z sałatką, a ja czekałam tylko na moment, w którym naczynie wypadnie jej z ręki.
Spojrzałam na Kate, ale ta wzruszyła ramionami i pokręciła głową, dając znak, że także nie ma o niczym pojęcia.
Po chwili rozbrzmiał dźwięk dzwonka, a ja już żałowałam, że w ogóle zeszłam na dół.

Do rodzinnej sielanki przy obiedzie i poczuciu się jak piąte koło u wozu, zdołałam się przyzwyczaić. Ba, nie burzyłam im tej rodzinnej atmosfery i cicho jadłam obiad, a gdy tylko skończyłam, jak najszybciej udawałam się do pokoju lub szłam na siłownie.
Tyle, że teraz żadna z tych opcji nie była ani odrobinę satysfakcjonująca. Każda sekunda w ich obecności była testem na moją wytrzymałość.
Siedziałam pomiędzy Kate, a Nathanem i nie mogłam obiecać, że jak następnym razem chwycę nóż do ręki, to nie trafi on w matkę. No chyba, że prędzej szlak mnie trafi!
-Naomi- zaczęła matka i spojrzała na mnie znacząco. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby skłaniała mnie do rozmowy. Nie doczekanie.
Podniosłam brew do góry odruchowo ściskając mocniej nóż.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi, że uczęszczasz na siłownię?
Wzruszyłam ramionami i rzuciłam Matt'owi lodowate spojrzenie. Zdrajca.
Na Nathana nawet nie zerknęłam. Nie miałam pojęcia co tu robi i mało mnie to obchodziło. Był nienormalny, niezrównoważony i miał trzymać się ode mnie z daleka.
-Tak się mną interesujesz- syknęłam przez stół i byłam gotowa od niego odejść, ale poczułam kopnięcie. Wywróciłam oczami i odchrząknęłam.- Wiesz, mamo...
Zaczęłam zbyt słodkim głosem, nie pasującym do mojej osoby i chyba każdy tutaj to zauważył.
-Pamiętasz pana McCartney'a?- spytałam z kpiną w głosie. Wpatrywałam się w nią i widziałam, jak wiele uczuć przechodzi przez jej twarz w tamtym momencie. Doskonale wiedziała, co mi zrobił. Widziała w jakim stanie wróciłam do domu, a mimo wszystko nic nie zrobiła. Bo przecież, jak mogłoby wyjść na jaw, że sypia z kim popadnie.
Jednak nie przewidziałam jednego. Reakcji Kate. Aż się zatrzęsła, gdy wspomniałam o tym sukinsynie. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jakbym dostała w twarz. Patrzyłam to na nią, a to na matkę. Ojciec blondynki siedział i nie miał pojęcia o co chodzi.
Wiedziałam, że jeśli nikt mnie nie powstrzyma, za chwilę wyjdę i zabije tego gnoja. Zabiję go choćby nawet gołymi rękami!
-Widzisz- warknęłam do matki cała dygocząc.- To wszystko przez ciebie!
Poczułam jak ktoś chwyta mnie za dłoń, ale dopiero po kilku sekundach to do mnie dotarło. Nie wyrwałam ręki z silnego uścisku Nathana, nie byłam w stanie. Byłam zbyt zszokowana i jeśli wykonałabym jakikolwiek ruch, mogłoby to nie skończyć się dobrze.
Powoli, bardzo powoli odsunęłam krzesło od stołu. Podniosłam się i chwilę stałam przy stole. Chociaż Kate udawała, że już wszystko w porządku i próbowała zagadać innych, zmienić temat, to ja nadal miałam w głowie jej reakcje.
Czarny okazał się pomocny i przyłączył się do rozmowy, ściskając moją dłoń i dając mi znak, żebym usiadła, ale nie byłam w stanie.
To była też jego wina. Gdyby nie stanął w mojej obronie, wszystko byłoby w porządku. Ja dałabym sobie radę. Dawałam do tej pory, ale Kate jest za słaba.
Myślałam, że szykuje coś na mnie. Miał dokończyć to co zaczął, lecz zrobił coś gorszego. Znęcał się nad nią, nie miałam pojęcia w jaki sposób.
-Otworzysz?- Doszedł do mnie głos dziewczyny i zdałam sobie sprawę, że dość długo tak stałam. Pokręciłam głową by powrócić do tego świata i mruknęłam coś w odpowiedzi, co miało przypominać potwierdzenie.
Przeszłam przez dom do drzwi. Chwyciłam klamkę, nacisnęłam ją i otworzyłam drzwi. Zamrugałam kilkakrotnie i zrobiłam krok w tył, zastanawiając się, czy czasem nie miałam jakiś omamów. Patrzyłam na osobę, która przede mną stała i nie mogłam uwierzyć.
-Naomi, kto to?- zawołał ktoś. Chyba matka.
-Naomi?- szepnął, jakby sam nie wierzył, w to co widział. - Wróciłaś do nas, córeczko.
-Tata...???

niedziela, 28 września 2014

Małe info, zaproszenie

Witam wszystkich. Nie, NIE ZAWIESZAM bloga, a przychodzę tu z małą informacją i zaproszeniem, na które mam nadzieję, że odpowiecie. Wrzesień dobiega końca, szkolne życie zaczyna się stawać normalne i w pewnym sensie mogę delikatnie odetchnąć, bo pierwszy gorący okres powtórek za mną. To nie oznacza, że będę miała mniej nauki, ale także będę miała trochę więcej czasu by pisać i tak oto siedząc w tą piękną, słoneczną niedziele stwierdziłam, że zamiast czytać lekturę, wolę w końcu zrobić coś dla siebie, coś co sprawia mi przyjemność, a na co ostatnio miałam tak mało czasu.
U dwóch czytelniczek, w tym u Sekretnej, za co bardzo przepraszam, mam duże zaległości, postaram się je nadrobić. Nadrobię je, obiecuję. 
Ale teraz naszła mnie wena. Kiedy wiedziałam już, że do końca drugiej części NIENAWIŚCI zostało niewiele, bo trzy rozdziały, postanowiłam dać upust temu, co zaprzątało mi głowę od połowy wakacji. A mówiąc ogólnie trzeciemu opowiadaniu. 
Tak więc dzisiaj napisałam calutki prolog i część pierwszego rozdziału. Prolog zamierzam dodać niebawem, bo możliwe, że już za kilka dni, a może nawet jeszcze dzisiaj.
Niektórzy z Was mają zasadę, jeden autor, jedno opowiadanie, ale ci, którzy nie mają takiej zasady, mam nadzieję, że zechcą poznać historię kolejnych bohaterów i ich przygód.
Tutaj daję Wam mały opis. Zawsze pierwsze opisy nie przypadają mi do gustu, ale mam nadzieję, że Was zaciekawi.

Życie Wiery chyba nigdy nie było proste. Było szczęśliwe, ale do czasu. Gdy dziewczyna skończyła trzynaście lat, jej świat wywrócił się do góry nogami. Ktoś zamordował jej ukochanego ojca i okrutnie obył się z jego ciałem w taki sposób, że trudno było zidentyfikować zwłoki. Straszne, prawda?
Rok później jej matka, dla dobra dzieci postanowiła związać się z nowym mężczyzną, mając nadzieję, że tym samym odbuduje poczucie bezpieczeństwa u potomstwa. Jak bardzo się myliła...
Jednak już szesnastoletnią nastolatkę los nie oszczędza i pewnego dnia, ktoś morduje bliską jej osobę. Najgorsze jest to, że to właśnie ją policja zostaje na miejscu zbrodni umazaną całą we krwi. Nikt nie ma wątpliwości, co do tego kto dokonał tego czynu. Ale czy słusznie?
Kiedy ta trafia do zakładu poprawczego ginie nadzieja, że uda jej się uratować rodzeństwo spod ręki tyrana i zapobiegnie tragedii. Teraz będzie musiała skupić się na sobie i walczyć o przetrwanie, bo tylko w taki sposób może przeżyć w poprawczaku. Naiwni głupcy, myślący, że poprawczak to zwykły internat bardzo się mylą. To istne piekło, czasami nawet gorsze niż ono samo.
Czy szesnastolatka jest na tyle silna, by nie poddać się?
Co jeśli prośba złożona kilka lat temu spełni się i spotka morderce swojego ojca?
Jak postąpi? Czy zdoła uciec z miejsca, z którego jeszcze nikt nikt nie uciekł i porwie rodzeństwo, bo to jedyny sposób by zapewnić im bezpieczeństwo?
Będzie potrzebowała pomocy, ale komu może zaufać, skoro każdy jest wrogiem?

Odwaga to jedyny świadek wiedzący, że się boisz. Ona jako jedyna tej wiedzy nie wykorzysta przeciwko tobie. Czy zdołasz odnaleźć ją w sobie?

ŚWIAT PRZECIWKO NAM

www.swiatprzeciwkonam.blogspot.com

Do napisania.

środa, 24 września 2014

16.DECISION

Najgorsze jest, gdy inni wcinają się do twojego życia. Robią to dlatego, że nie podoba im się ich życie i nie mają co z sobą zrobić, więc szukają błędów w drugiej osobie. Najlepsze w takim momencie jest odcięcie i milczenie. W końcu im się znudzi, a jeśli nie... Zawsze możesz pokazać na co tak naprawdę cię stać.


Wszystko uległo zmianie, nic nie było takie jak wcześniej. Choć może to złe określenie. Wszystko wróciło do normy, to jest dużo lepsza wersja. Jednak nadal to nie było prawdą. Bo już nie brałam, czułam głód, ale próbowałam go ignorować. Przesiadywałam przed biurkiem każdego wieczora i szkicowałam, zamiast upijać się na imprezach.
Więc dlaczego wróciło do normy? Tak się stało, bo teraz każdy dzień zaczął się z sobą zlewać, tworząc po prostu nic. Nie wnosząc do życia czegokolwiek szczególnego. Każdy dzień stawał się monotonią, zmieniającą się cyfrą w kalendarzu. Niczym więcej.
Wsunęłam na stopy trampki, odsunęłam włosy za ucho i zbiegłam po schodach, jednak torba wypadła mi z dłoni, a cała jej zawartość rozsypała się po podłodze. Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową z rezygnacją.
-Cholera jasna- warknęłam pod nosem i przykucnęłam, by pozbierać swoje rzeczy. Już widziałam zadowoloną minę McCartneya, gdy znowu się spóźnię.
Z złością ogarniającą mnie od środka, zaczęłam upychać drobiazgi do torby. Po chwili dostrzegłam jakiś ruch i cień, który uklękła tuz obok mnie, a druga para rąk zaczęła mi pomagać.
Przymknęłam powieki, a potem uniosłam wzrok, chociaż doskonale wiedziałam, kto się tu znajduje. Przed oczami miałam blond czuprynę Kate. Jeszcze tego mi brakowało.
-Zostaw to- ponownie z mojego gardła wydobył się warknięcie. Wyrwałam dziewczynie rzeczy z rąk, a potem podniosłam się i nim zdążyła zareagować, opuściłam dom.
Słyszałam jak za mną biegnie. Jak próbuje mnie dogonić i woła, żebym zwolniła. Żebym pozwoliła na rozmowę. Nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Biegłam dalej, coraz bardziej zastawiając ją w tyle, coraz szybciej, by uciec od rozmowy. Nie myślałam już o niczym, nie zastanawiałam się, nie gdybałam. Chciałam tylko, żeby ten dzień już się zakończył.
Nie miałam ochoty już na nic.
Nie rozmawiałam z nią od prawie dwóch tygodni. Tyle samo minęło od incydentu z Nathanem i tyle samo, odkąd przestałam chodzić na siłownię. Tamte kilka tygodni zaczynało się stawać tylko niewyraźnym wspomnieniem, któremu nie pozwalałam, by mi przeszkadzało. Zaczęłam już sobie wmawiać, że było to tylko sen, choć doskonale wiedziałam, że tak nie było. I nic tego nie zmieni.
Zwolniłam dopiero dwie przecznice przed szkołą. Minął mnie żółty autobus, w którym pewnie siedziała blondynka i kilka samochodów należących do innych uczniów.
Rozejrzałam się uważnie i próbowałam uregulować oddech. Spojrzałam na zegarek, miałam jeszcze pięć minut do rozpoczęcia lekcji. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam butelkę z wodą, by opróżnić ją w jednej piątej.
Pokonałam resztę drogi, przeszłam przez parking, by móc wbiec po schodach, a potem odnaleźć się w środku budynku. Już na zewnątrz było słychać rozmowy i śmiech nastolatków, jednak w szkole ten dźwięk był dużo głośniejszy i jak zwykle przywitał moją osobę.
Dzieciaki chyba już przyzwyczaiły się do mojej osoby, bo teraz tylko nieliczni zwracali uwagę na moją obecność. Ja nadal ich wszystkich miałam szczerze w dupie.
Przeszłam przez prawie całą szkolę i dotarłam do sali z matmy dwie minuty po dzwonku. McCartney jak zwykle uważnie mnie obserwował, groził spojrzeniem. Ostrzegał, jednak nie zbliżał się. Miałam ochotę wystawić mu środkowy palec, ale wtedy dałabym mu do zrozumienia, że zauważam jego znaki, a wtedy byłoby źle.
Nathan siedział w swojej ławce i chyba myślał, bo nie szkicował, tylko wpatrywał się w okno. Nie zauważył mojego przyjścia, a może udał. Żył tak, jakby nic się nie wydarzyło. Żył tak, jakbym nie istniała i nie była już Barbie. Zmienił mnie i teraz zachowywał się w stosunku do mnie, jak do reszty dziewczyn w szkole. Jakbym była normalna, bezproblemowa i bała się jego osoby. Jakbym już nie była sobą.
Na następnej lekcji usiadłam jak najdalej od Kate. Wiedziałam, że chciała, bym usiadła obok niej, lecz udałam, że nawet jej nie widziałam.
Tak, to właśnie kolejny dzień mojej monotonii.

Wchodząc do domu rzuciłam klucze na szafkę. Położyłam torbę w salonie i powędrowałam do kuchni. Nastawiłam wodę, wsypałam do kubka kawę i zaczekałam aż będę mogła napić się napoju. Zsunęłam gumkę z nadgarstka i związałam włosy w kucyk, by nie przeszkadzały mi. Wszystkie te czynności robiłam odruchowo będąc myślami gdzieś indziej.
Matki nie było, znalazła prace w jakimś supermarkecie na kasie i spędzała w pracy po dziesięć godzin dziennie. Szkoda, że większość z tego czasu spędzałam w szkole.
Wyciągnęłam miskę oraz zupkę chińską. Rozgniotłam makaron i wrzuciłam zawartość opakowania do miski.
-Naomi musimy porozmawiać.- Usłyszałam za sobą.
Usiadłam przy stole i zanim mój obiad miał się zrobić, piłam kawę. Nie patrzyłam na Matt'a, bo uważałam, że nie mamy o czym rozmawiać.
Odsunął krzesło i usiadł na nim, a ja się zastanawiałam czy ten słaby mebel wytrzyma jego ciężar. A jeśli tak, to na jak długo.
-Popadłaś z jednej skrajności w skrajność- zaczął spokojnym tonem gestykulując przy tym dłońmi.
Kiwałam głową, a w międzyczasie mieszałam łyżką w zupie. Gówno wiedział. Jeśli chce dawać wykłady ludziom, to niech idzie pracować za psychologa, a nie zawraca mi dupę.
-Jak będę miała ochotę na wizytę u psychologa, to zapiszę się do poradni.- Odepchnęłam od siebie naczynie, chwyciłam kubek i poszłam do pokoju. Odechciało mi się jeść.
-Mi!
Głos Kate dochodził z przedpokoju. Zerknęłam na zegarek. No tak, wróciła z domu dziecka, jakby inaczej.
Zrobiłam linie na kartce, ale za mocno wcisnęłam ołówek i powstała dziura. Wywróciłam oczami i wypuściłam powietrze z ust. Kolejna kartka do kosza, a raczej obok niego, bo on sam był już zapełniony.
Drzwi otworzyły się, a ona pokonała dzielącą nas odległość.
Nie wypowiedziałam słowa.
Rzuciłam pisakiem, a ten odbił się o blat biurka, spadł na ziemię i przeturlał się jeszcze kilka centymetrów.
-Co się z tobą dzieje?- Przysiadła na skraju mebla i popatrzyła na mnie wyczekująco. Wzruszyłam ramionami, bo cóż innego miałam zrobić? No właśnie. Nic. Po raz kolejny nic, bo tylko to pozostało i tylko tego trzeba się trzymać. Więc:
-Nic- odburknęłam i sięgnęłam po blok, ale jej ręka mi w tym przeszkodziła. Pierwszy raz widziałam taką determinacje i upór na jej twarzy, że aż mnie to zaskoczyło. Zmarszczyłam brwi i upewniłam się, że moje usta są zamknięte.
-Puść ten blok- syknęłam.
-Zależy ci na nim- Wypowiadając to słowo patrzyła mi w oczy. Szkoda, że nie mogła dostrzec żadnej zmiany.
-Nie zależy mi na nikim- zaprzeczyłam i podniosłam się z miejsca, w celu zakończenia rozmowy.
-Zmieniłaś się, Mi- zauważyła.- Ale ktoś musiał cię do tego przekonać.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a moje zęby zazgrzytały.
-Kurwa mać!- podniosłam ton.- Czy jesteś taka tempa?! Dziecko by zrozumiało, że nie chce gadać z kimkolwiek. Ja pierdolę, sami mieliście do mnie pretensje, że ćpam, a teraz co?! Nie zmieniłam się i niech dotrze to do waszych popierdzielonych łbów!
Upór zamienił się w zaskoczenie i ból na jej twarzy, jednak ja nic sobie z tego nie robiłam. Nie odzywałam się, nie pasowało im. To niech się wreszcie zdecydują, czego do cholery chcą. Nie jestem dziewczynką, która zrobi wszystko co podoba się innym i chyba w końcu trzeba im o tym przypomnieć.
Wściekła sięgnęłam po torbę, a potem wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Nie wiedziałam gdzie spędzę tą noc, może już w ogóle nie miałam wrócić. Schowałam pięści do kieszeni i ruszyłam przed siebie, mimo lęku, kiełkującego we mnie.

Mimo gorącego klimatu Kalifornii, dzisiejszy wieczór był dość chłodny, a mi było coraz zimniej. Słońce było już prawie niewidoczne na niebie i tylko kilkanaście minut dzieliło od jego całkowitego zniknięcia. Żałowałam, że nie wzięłam nawet bluzy, ale byłam zbyt zdenerwowana by myśleć o zimnie, a jeszcze jakiś czas temu w ogóle je czuć.
Jak zwykle rozglądałam się w czasie marszu, by jak najwięcej zapamiętać. Może i było to małe miasteczko, ale wiedziałam, że mogłam pójść dużo dalej i nie patrzeć na to ile kilometrów jestem od domu. Jak na razie byłam w znajomej okolicy, niebezpiecznie blisko miejsca, do którego nie chciałam iść.
W pewnym momencie przechodziłam przez ulicę, a zza zakrętu wyłonił się samochód, pędzący prosto na mnie. Nie nacisnął klaksonu, słyszałam tylko ryk silnika, który pracował na pełnych obrotach. Samochód nie jeździł prosto, więc zapewne kierowca nie był trzeźwy, ale ja nie ruszyłam się. Dopiero po czasie doszło do mnie co tak właściwie się dzieje i w normalnej sytuacji uderzyłabym głową w ścianę, bo zachowywałam się jak te wszystkie idiotki, w filmach.
Po chwili poczułam mocne szarpnięcie w tył i poleciałam prosto na plecy. Dosłownie sekundę później auto przejechało w miejscu, gdzie wtedy stałam.
Wypuściłam powietrze ze świstem i powoli podniosłam się z ziemi. Otrzepałam ciuchy z żwiru, udając, że to co się przed momentem stało, nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Ot, jakiś pijany koleś chciał mnie potrącić, bo stałam jak idiotka na środku drogi. Kto by się tam przejmował?
Zerknęłam w stronę, gdzie zniknął facet, a może kobieta?, nie zatrzymał się. Czyżby mnie nie zauważył?
Wzruszyłam ramionami i dopiero w tym momencie odwróciłam się do osoby, która uratowała mi tyłek. Mina mi zrzedła, gdy zauważyłam Nathana, stojącego z założonymi rękami i wpatrującego się we mnie gniewnym wzrokiem.
-Potrzebujesz adrenaliny do życia?!- podniósł na mnie głos swym lodowatym tonem.
Nie rozumiałam dlaczego aż tak bardzo się tym przejmuje.
-Wystarczy mi spotkanie z tobą, to zapewnia mi dawkę adrenaliny na całe życie- odparłam obojętnym tonem i obróciłam się by odejść. Powoli dochodziło do mnie, co mogło się wydarzyć, ale dopóki byłam w szoku, zamierzałam wykorzystać ten czas na ucieczkę.
Uścisk jego dłoni na moim przedramieniu, utrudnił mi to i zmusił do zatrzymania. Nie próbowałam się wyrwać, bo nie miało to żadnego sensu.
-Powiedz, że nie chcesz mnie już więcej widzieć, a zniknę z twojego życia na zawsze.- Popatrzył mi prosto w oczy. Zszokowała mnie jego wypowiedz. Kilka razy otwierałam usta i zamykałam je, jakbym była rybą, nie wiedziałam, co miałam powiedzieć.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc go. To on zachowywał się jak chory psychicznie, to on udawał, że mnie nie zna, a teraz mówi takie coś.
Moja monotonność została zakończona.
-----------------------
Nie poszłam dzisiaj do szkoły i wykorzystałam ten czas na napisanie rozdziału. Próbowałam go napisać wcześniej, ale żadna wersja mi się nie podobała, a przy okazji gdy tylko wracam do szkoły nie mam siły na nic. Głowa boli mnie niemiłosiernie i jestem ogólnie padnięta.
Mam zaległości, znowu. Przepraszam. Nadrobię je.
Mam nadzieję, że chociaż odrobinę podoba Wam się ten rozdział, bo dla mnie samej jest on co najmniej dziwny.
Czekam na Wasze opinie.
Do napisania.

niedziela, 7 września 2014

15.FEAR

Po co są obietnice? Przecież to tylko nic nie znaczące słowa, o słowach się zapomina, więc dlaczego nie o obietnicach? Nie są one czymś trwałym, stałym. Więc dlaczego ludzie wierzą w czyjejś obietnice? Powinni wierzyć w siebie, ale zbyt bardzo wiedzą, jakimi potworami są. Wolą wierzyć w innych potworów, czasami gorszych od nich samych.

-Co myślisz o samobójcach?
Zmarszczyłam brwi, a jakikolwiek dobry humor, który mi towarzyszył, właśnie zwiał. Pociągnęłam łyk gorzkiego piwa i przeniosłam wzrok na dom gospodarza. Było widać, że nie radzi sobie z tego typu imprezami i zamiast wznieść się wyżej na szczebel popularności, stał się tylko większym pośmiewiskiem.
-Zamierzasz się zabić?- prychnęłam z kpiną w głosie, kompletnie nie wierząc w jej słowa. Nie odzywała się przez jakiś czas, już myślałam, że sobie poszła, kiedy zabrała głos.
-To ja powinnam cię o to zapytać- mruknęła, spojrzałam na nią, jednak ta patrzyła w inną stronę. Zacisnęłam dłoń w pięść, zastanawiając się, jakim prawem zdobyła się na te słowa. Do MNIE tak się NIE mówi!- Złoty strzał, Naomi.
Jej wzrok spoczął na mnie. Wzruszyła ramionami.
Nie odezwałam się. Stałam tam po prostu, choć mogłam odejść i dobrze się zabawić. A bynajmniej spróbować. W najlepszym wypadku opuścić to miejsce i znaleźć jakiś dobry klub.
-Właśnie przez takich jak ty, ludzie sądzą, że jesteśmy słabi- wysyczałam przybliżając się do niej.- Zadajesz się ze mną, więc nie będzie żadnego, pierdolonego, złotego strzału! Rozumiesz?
Rudowłosa odsunęła kosmyk włosów za ucho, ale nie wydawała się wzruszona moimi słowami.
-Ty też o tym myślisz, Grey- szepnęła.- To w końcu wszystkich nas wykończy. Nawet się nie zorientujesz, kiedy każdy z tych ludzi nie będzie żył. To nas niszczy i dobrze o tym wiesz. Dla mnie już jest za późno...- zamilkła na moment i zerknęła na bawiący się tłum.- Ale nie dla ciebie...
Nie słuchałam jej dalej. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam odchodzić. Krzyczała jeszcze za mną, ale miałam to w dupie. Nie będzie mi taki ktoś jak ona, robił wykładów na temat prochów. Będę robiła co chcę, kiedy chcę i z kim chce.
-Suka- powiedziałam pod nosem i weszłam do domu, tylko po to, by wziąć kolejne piwo, jednak zamiast do kuchni, zawędrowałam do wyjścia z alkoholem w dłoni i jakimś szatynem. Nie pamiętałam nawet jego imienia, nie było warto, oni nie są tego warci. Powinno się ich tylko wykorzystywać i tyle.
Następnego dnia Ruda już nie żyła. Jeśli ktokolwiek myślał, że przez jej śmierć się zmienię, to się mylił. Ona wybrała ten los znając konsekwencje. Ja nie zrezygnuje z czegoś, co daje mi bezpieczeństwo. Nic mojego zdania nie zmieni.

-Ruszaj się- rozkazał surowym tonem.
Z niewiadomego mi powodu, Czarny nie pozwolił mi ubrać rękawic, a chyba nimi posługuje się człowiek na ringu, prawda? Bynajmniej tak mi się zdawało.
Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Ruszałam się. Ba, nawet w taki sposób, jaki on mi nakazał, gdy ostatnim razem byliśmy na ringu i co? I znowu coś mu nie pasuje.
Odsunęłam się, kiedy zbliżył się do mnie i jakimś cudem uniknęłam ataku. Nie prowadziłam ofensywy, a defensywę, więc zaskoczyły mnie jego słowa.
-Uderz mnie- stanął przede mną i był całkowicie poważny.
Podniosłam obie brwi do góry, jakby nie wierząc w jego słowa. Próbowałam odszukać drugie znaczenie jego słów i zdobyć coś, co dałoby mi pewność, że mówi poważnie. Miałam go uderzyć? Naprawdę? Przecież ja sobie prędzej złamię rękę , niż on cokolwiek poczuje. Stałam kilka sekund zamyślona i to był mój błąd, bo kiedy spróbowałam go zaatakować, on przewidział mój ruch i złapał za nadgarstek, a potem wykręcił mi dłoń do tyłu. Stanął za mną, a drugą ręką otoczył moją szyję, powodując, że głowę musiałam odchylić do tyłu.
Jeden raz się szarpnęłam, ale to wystarczało by wiedzieć, że jeśli on nie będzie chciał, ja się nie uwolnię, a zrobię sobie tylko większą krzywdę, bo choć jego uścisk był pewny i stanowczy, nie sprawiał mi bólu, a tylko mnie unieruchamiał. Dawał mi tym do zrozumienia, że napastnik nie będzie taki delikatny, jak on i pokazał mi, iż popełniłam błąd, co nie było zbyt nowe.
-Za dużo myślisz- szepnął mi wprost do ucha, a jego oddech łaskotał moją skórę.
Byłam przyciśnięta plecami do jego półnagiego ciała, bo jak zwykle na ringu nie miał koszulki. Czułam jego mięśnie, ciepło ciała i zapach chłopaka. Bliskość spowodowała, że dreszcz przeszedł po moim ciele, tu o dziwo, nie było on nie przyjemny, a przecież znajdowałam się w sytuacji możliwego zagrożenia. Jednak nie bałam się, a może po prostu ten strach nie był aż tak odczuwalny. Moje serce biło odrobinę szybciej z powodu wysiłku, tak przy okazji nigdy więcej nie biorę udziału w rozgrzewce prowadzonej przez Sharpa, a oddech był płytszy niż normalnie.
-Nie myślę- odszepnęłam lekko ochrypłym głosem.
-Właśnie, że tak- upierał się przy swoim, nie odsuwając się nawet na krok. - Przetwarzałaś moje słowa, a dałem ci jasne polecenie. Gdy się boisz, przestajesz być obserwatorem, a to twój błąd.
Mówił spokojnie oraz powoli, jak do dziecka i w normalnych okolicznościach pewnie warknęłabym na niego za to. Lecz teraz tak nie było. Drygnęłam nerwowo, wiedząc, że ma racje, strach odbierał mi możliwość spontanicznej reakcji, która w wielu wypadkach ratowała mi skórę, ale nigdy w okolicznościach takich, jak ta. Wtedy włączał mi się przełącznik myślenie i zaczynałam rozmyślać nad każdym słowem wroga. Kolejna zaleta brania prochów lub picia alkoholu, kompletnie przestawałam myśleć, a więc zawsze byłam bezpieczna.
-Naucz mnie- poprosiłam po chwili, choć w duchu chciałam tylko uciec.
Brunet wypuścił głośno powietrze, a ono zderzyło się z moja skórą, co skutkowało tym, że dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Byłam pewna, że to wyczuł, ale dopóki o tym nie mówił, było dobrze.
Znajdowaliśmy się w takiej pozycji przez kolejnych kilka minut, aż wreszcie uścisk zelżał, a sam „napastnik” odsunął się ode mnie. Obróciłam się w jego stronę, oczekując odpowiedzi, ale on stał do mnie tyłem. Zmarszczyłam brwi, jednak to była moje jedyna reakcja na jego zachowanie. Kompletnie nie wiedziałam, o co mu tym razem chodzi i irytowało mnie. A najbardziej sam on.
-Okay- zgodził się. Przejechał palcami po włosach, ramiona unosiły mu się z każdym wdechem, a opadały z wydechem, jakby próbował się uspokoić, a przecież nic takiego nie zrobiłam.
Wywróciłam oczami i założyłam dłonie na klatce piersiowej. W końcu zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, a potem jak gdyby nigdy nic zeskoczył.
-Koniec?- spytałam z niedowierzaniem. To było dla mnie za mało, potrzebowałam jeszcze chociaż odrobinę wysiłku. Inaczej moja kolejna noc dołączy do tych nieprzespanych. Nie mogłam teraz wrócić do domu. Po prostu, nie mogłam.
Cicho prychnął, a jednocześnie pokręcił głową, jakby on także nie dowierzał.
-Tak, idź do domu.- Był to rozkaz, którego nie zamierzałam wykonać. To, że on uważał, iż zakończyliśmy dzisiejszy trening, nie oznaczało, że tak było. Matt był dzisiejszego dnia nie obecny, więc Czarny powinien zająć się moim treningiem, a jeśli nawet to było dla niego za dużo, nie miał prawa mnie stąd wyganiać.
-Muszę...- Szukałam odpowiednich słów, które mógłby określić, to co zamierzałam powiedzieć. A raczej tego, czego nie zamierzałam wyjawić.- Muszę jeszcze potrenować.
-Nie!- warknął, a dłonie zacisnął w pięści. Zrobiłam krok w tył, chociaż chłopak znajdował się za granicami ringu. Przed oczami ujrzałam wspomnienie tego, co zdarzyło się ostatnio. Lecz nie mogłam mu pokazać, że jakkolwiek to na mnie działało, bo nie wiadomo, czy to nie nakręciłoby go jeszcze bardziej.
-Nie rozumiesz...- Powoli sama zaczynałam tracić cierpliwość, nie miałam zamiaru godzić się na każde jego słowo. Miałam także swoje zdanie i zamierzałam to okazać.- Ja muszę zostać.
Zaakcentowałam drugie słowo, dając tym samym do zrozumienia, że było to konieczne.
Popatrzył na mnie uważnie, nadal mając złość w oczach. Nie zamierzał mi ustąpić, a ja zastanawiałam się, dlaczego aż tak bardzo się upiera.
-Nie- powtórzył odrobinę spokojniej, teraz to on dawał mi do zrozumienia, że nie odpuści, dopóki nie zrobię tego, czego on oczekuje.
Pokręciłam głową nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Zanim zdążył powiedzieć kolejne „nie”, ja już biegłam w stronę szatni, dając mu wygrać. Przez niego ta noc będzie moim koszmarem, przez niego moje życia powoli znów zamieniało się w koszmar.

Powoli szłam chodnikiem, z każdym krokiem oddalając się od siłowni, ale także od domu, bo kierowałam się w przeciwnym kierunku. Co jakiś czas kopałam napotkane kamienie, jednak po jakimś czasie zrezygnowałam, bo, choć trudno w to uwierzyć, ta czynność robiła niesamowity hałas. Tylko jedna na kilka lamp świeciła, więc przez większość czasu szłam w kompletnej ciemności. W prawie wszystkich domach światła były zgaszone, samochody praktycznie w ogóle nie jeździły i tylko neony sklepów monopolowych dodawały jakiegoś światła, choć ich było także bardzo mało.
Postępowałam bardzo głupio chodząc pustą ulicą, pozbawioną żywej duszy. Udawałam, że po prostu idę, ale każdy nieznajomy mi szelest powodował ciarki na ciele. Nie zamierzałam wracać do domu, uciekałam od strachu, pakując się w jeszcze większą panikę, bo oto moje nogi prowadziły mnie do nieznajomych rejonów miasta. Powinnam dostać medal za inteligencje.
W pewnym momencie poczułam uścisk na ramieniu. Chciałam krzyknąć, ale ktoś zasłonił mi dłonią usta. Poziom adrenaliny skoczył mi do maksimum, a ja sama zaczęłam się szarpać, choć wyczuwałam przewagę napastnika. Spróbowałam kopnąć go w kroczę i kiedy mężczyzna zaklną, wiedziałam, że to moja jedyna szansa na ucieczkę. Całą siłę skupiłam na tym, by się wyrwać, a potem zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam.
Krew huczała mi w uszach, a na czole zaczęły występować krople potu, gdy w zaskakująco szybkim tempie pokonywałam kolejne przecznice. Trudno było mi oddychać, ale nie zwalniałam. Bałam się odwrócić, by sprawdzić, czy za mną biegnie.
Poruszałam nogami, a stopy praktycznie w ogóle nie stykały się z chodnikiem. Starałam się nie myśleć, nie mieć przed oczami różnych wizji tego, co może się zdarzyć, jeśli mnie dogoni. Powietrze boleśnie ocierało mi się o gardło, a łydki bolały niemiłosiernie. Nie miałam pojęcia ile tak biegłam, próbowałam usłyszeć czy on nadal za mną był jednak to wymagało zbyt wiele siły, a ta była mi potrzebna na ucieczkę.
Zrobiłam kolejny szybki krok i jak to zawsze w tych durnych filmach bywa, potknęłam się i runęłam jak długa. Szybko podniosłam się, ignorując pieczenie w dłoniach i powróciłam do biegu, jednak było za późno. Złapał mnie w pasie i wciągnął w jakąś ślepą uliczkę, a potem przycisnął do pobliskiego budynku. Na darmo próbowałam się szarpać, nie miałam szans. Przymknęłam oczy i postanowiłam się poddać. Nie zamierzałam walczyć, bo sama się o to prosiłam. Mogłam wrócić do domu, a tego nie zrobiłam. Jak zwykle postawiłam na swoim.
Mężczyzna przyciskał mnie swoim ciałem do ściany, a dłonie umieścił po obu stronach, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki.
Nie otwierałam oczu, nie zamierzałam na niego patrzeć. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale i tak mimo przerażenia, chyba chwilę potem byłam w większym szoku.
-Miałaś wrócić do domu!- krzyknął na mnie, a ja aż się skuliłam. Jednak po chwili poznałam ten głos, powoli dochodziło do mnie, kto stoi przede mną, ale i tak przerażenie nawet na moment mnie nie opuściło.
Podniosłam powieki, jeśli wcześniej Nathan był wkurzony, to teraz nie wiedziałam jak określić jego stan. Furię miał wymalowaną w oczach, nie próbowałam nawet myśleć, do czego teraz był zdolny, ale i tak mózg przysyłał mi różne obrazy tego, jak to może się skończyć. Z trudem przełknęłam ślinę.
-Nathan...- wychrypiałam cicho próbując go jakoś odepchnąć od siebie.
-Dlaczego nigdy nie potrafisz mnie posłuchać?!
Opuściłam wzrok, nie potrafiąc wytrzymać jego palącego spojrzenia.
-Nathan...- powtórzyłam, a w głowie składałam słowa w jakieś sensowne zdanie. Rzecz jasna bez rezultatów.
-Odpowiedź mi, do cholery!
Jeśli to było w ogóle możliwe, a chyba nie było, jeszcze bardziej zmniejszył odległość między nami nie pozostawiając nawet centymetra wolnej przestrzeni. Zacisnęłam zęby, gdyby tylko się uspokoił, zapewne mógłby usłyszeć jak szybko bije moje serce. Cała drżałam i z jednej strony modliłam się, by ktoś nas znalazł, ale z drugiej coś mi mówiło, że wtedy Nathan miałby jeszcze większe kłopoty.
-Nie pozwoliłeś mi zostać- wydusiłam z trudem nadal wpatrując się w ziemię.
Chwycił dwoma palcami moją brodę i pociągając ją do góry, nakazał bym na niego patrzyła.
-Miałaś wrócić do domu- syknął, nie słuchając mnie. W normalnej sytuacji pewnie wywróciłabym oczami, ale teraz nie odważyłam się na ten czyn. Mógłby go tylko jeszcze bardziej zdenerwować.
Patrząc mu w oczy, miałam kompletną pustkę w głowie. Nie potrafiłam wydobyć z siebie chociaż słowa.
-Nie zrobiłaś tego- Choć nadal na mnie warczał, jego gniew delikatnie osłab, jakby uświadamiał sobie, co teraz robi.
-Puść mnie.
-Dlaczego ja mam cię posłuchać?- Teraz jego ton głosu przeszedł na kpinę. Był świadomy tego co robi i tym samym chciał mi pokazać, jak to jest kiedy ktoś lekceważy twoją prośbę.
Ponownie przymknęłam powieki i opuściłam dłonie, które usilnie starały się odepchnąć Czarnego ode mnie.
-Bo proszę...
Przez kolejnych kilka sekund nic się nie wydarzyło. Potem poczułam, jak brunet odsunął się odrobinę, naprawdę niewiele i schował kosmyk moich włosów za ucho pozostawiając dłoń na szyi. Pochylił się, a ja przeraziłam się tym, co zamierzał zrobić. Wciągnęłam powietrze, modląc się w duchu, by nie stało się to, co przyszło mi do głowy. Kiedy jego oddech obił się o moją skórę na szyi, odetchnęłam z ulgą.
-Nigdy więcej tego nie rób.- Mogłam usłyszeć prośbę w jego głosie.- Słyszysz?
-T... Tak.
Zrobił dwa kroki w tył i schował dłonie do kieszeni spodni. Przyjrzał mi się uważnie, a w jego oczach nadal tliły się płomienie gniewu.
-Odprowadzę cię.- Odezwał się głosem nieznającym sprzeciwu.
Oparłam się o ścianę, potrzebując chwili na zrozumienie tego wszystkiego. Przejechałam palcami po włosach.
Ruszył, nie czekając na moją reakcję. Ja nie miałam innego wyboru, niż udać się za nim.

Na samym początku powinnam Was wszystkich przeprosić za spóźnienie i za to, że u wszystkich mam zaległości, które do końca przyszłego tygodnia postaram się nadrobić.
Rozdział bardzo, bardzo długi. Miałam go zakończyć wcześniej, ale nie wiem, kiedy będę miała możliwość dodania kolejnego, więc dodałam taki długi.
Za trzy, cztery tygodnie rozpocznę publikowanie mojego kolejnego opowiadania, które mam nadzieję, że będziecie czytać.
No to chyba wszystko, czekam na Wasze opinię. Ba, ja się ich już nie umiem doczekać.
Do napisania.