niedziela, 28 września 2014

Małe info, zaproszenie

Witam wszystkich. Nie, NIE ZAWIESZAM bloga, a przychodzę tu z małą informacją i zaproszeniem, na które mam nadzieję, że odpowiecie. Wrzesień dobiega końca, szkolne życie zaczyna się stawać normalne i w pewnym sensie mogę delikatnie odetchnąć, bo pierwszy gorący okres powtórek za mną. To nie oznacza, że będę miała mniej nauki, ale także będę miała trochę więcej czasu by pisać i tak oto siedząc w tą piękną, słoneczną niedziele stwierdziłam, że zamiast czytać lekturę, wolę w końcu zrobić coś dla siebie, coś co sprawia mi przyjemność, a na co ostatnio miałam tak mało czasu.
U dwóch czytelniczek, w tym u Sekretnej, za co bardzo przepraszam, mam duże zaległości, postaram się je nadrobić. Nadrobię je, obiecuję. 
Ale teraz naszła mnie wena. Kiedy wiedziałam już, że do końca drugiej części NIENAWIŚCI zostało niewiele, bo trzy rozdziały, postanowiłam dać upust temu, co zaprzątało mi głowę od połowy wakacji. A mówiąc ogólnie trzeciemu opowiadaniu. 
Tak więc dzisiaj napisałam calutki prolog i część pierwszego rozdziału. Prolog zamierzam dodać niebawem, bo możliwe, że już za kilka dni, a może nawet jeszcze dzisiaj.
Niektórzy z Was mają zasadę, jeden autor, jedno opowiadanie, ale ci, którzy nie mają takiej zasady, mam nadzieję, że zechcą poznać historię kolejnych bohaterów i ich przygód.
Tutaj daję Wam mały opis. Zawsze pierwsze opisy nie przypadają mi do gustu, ale mam nadzieję, że Was zaciekawi.

Życie Wiery chyba nigdy nie było proste. Było szczęśliwe, ale do czasu. Gdy dziewczyna skończyła trzynaście lat, jej świat wywrócił się do góry nogami. Ktoś zamordował jej ukochanego ojca i okrutnie obył się z jego ciałem w taki sposób, że trudno było zidentyfikować zwłoki. Straszne, prawda?
Rok później jej matka, dla dobra dzieci postanowiła związać się z nowym mężczyzną, mając nadzieję, że tym samym odbuduje poczucie bezpieczeństwa u potomstwa. Jak bardzo się myliła...
Jednak już szesnastoletnią nastolatkę los nie oszczędza i pewnego dnia, ktoś morduje bliską jej osobę. Najgorsze jest to, że to właśnie ją policja zostaje na miejscu zbrodni umazaną całą we krwi. Nikt nie ma wątpliwości, co do tego kto dokonał tego czynu. Ale czy słusznie?
Kiedy ta trafia do zakładu poprawczego ginie nadzieja, że uda jej się uratować rodzeństwo spod ręki tyrana i zapobiegnie tragedii. Teraz będzie musiała skupić się na sobie i walczyć o przetrwanie, bo tylko w taki sposób może przeżyć w poprawczaku. Naiwni głupcy, myślący, że poprawczak to zwykły internat bardzo się mylą. To istne piekło, czasami nawet gorsze niż ono samo.
Czy szesnastolatka jest na tyle silna, by nie poddać się?
Co jeśli prośba złożona kilka lat temu spełni się i spotka morderce swojego ojca?
Jak postąpi? Czy zdoła uciec z miejsca, z którego jeszcze nikt nikt nie uciekł i porwie rodzeństwo, bo to jedyny sposób by zapewnić im bezpieczeństwo?
Będzie potrzebowała pomocy, ale komu może zaufać, skoro każdy jest wrogiem?

Odwaga to jedyny świadek wiedzący, że się boisz. Ona jako jedyna tej wiedzy nie wykorzysta przeciwko tobie. Czy zdołasz odnaleźć ją w sobie?

ŚWIAT PRZECIWKO NAM

www.swiatprzeciwkonam.blogspot.com

Do napisania.

środa, 24 września 2014

16.DECISION

Najgorsze jest, gdy inni wcinają się do twojego życia. Robią to dlatego, że nie podoba im się ich życie i nie mają co z sobą zrobić, więc szukają błędów w drugiej osobie. Najlepsze w takim momencie jest odcięcie i milczenie. W końcu im się znudzi, a jeśli nie... Zawsze możesz pokazać na co tak naprawdę cię stać.


Wszystko uległo zmianie, nic nie było takie jak wcześniej. Choć może to złe określenie. Wszystko wróciło do normy, to jest dużo lepsza wersja. Jednak nadal to nie było prawdą. Bo już nie brałam, czułam głód, ale próbowałam go ignorować. Przesiadywałam przed biurkiem każdego wieczora i szkicowałam, zamiast upijać się na imprezach.
Więc dlaczego wróciło do normy? Tak się stało, bo teraz każdy dzień zaczął się z sobą zlewać, tworząc po prostu nic. Nie wnosząc do życia czegokolwiek szczególnego. Każdy dzień stawał się monotonią, zmieniającą się cyfrą w kalendarzu. Niczym więcej.
Wsunęłam na stopy trampki, odsunęłam włosy za ucho i zbiegłam po schodach, jednak torba wypadła mi z dłoni, a cała jej zawartość rozsypała się po podłodze. Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową z rezygnacją.
-Cholera jasna- warknęłam pod nosem i przykucnęłam, by pozbierać swoje rzeczy. Już widziałam zadowoloną minę McCartneya, gdy znowu się spóźnię.
Z złością ogarniającą mnie od środka, zaczęłam upychać drobiazgi do torby. Po chwili dostrzegłam jakiś ruch i cień, który uklękła tuz obok mnie, a druga para rąk zaczęła mi pomagać.
Przymknęłam powieki, a potem uniosłam wzrok, chociaż doskonale wiedziałam, kto się tu znajduje. Przed oczami miałam blond czuprynę Kate. Jeszcze tego mi brakowało.
-Zostaw to- ponownie z mojego gardła wydobył się warknięcie. Wyrwałam dziewczynie rzeczy z rąk, a potem podniosłam się i nim zdążyła zareagować, opuściłam dom.
Słyszałam jak za mną biegnie. Jak próbuje mnie dogonić i woła, żebym zwolniła. Żebym pozwoliła na rozmowę. Nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Biegłam dalej, coraz bardziej zastawiając ją w tyle, coraz szybciej, by uciec od rozmowy. Nie myślałam już o niczym, nie zastanawiałam się, nie gdybałam. Chciałam tylko, żeby ten dzień już się zakończył.
Nie miałam ochoty już na nic.
Nie rozmawiałam z nią od prawie dwóch tygodni. Tyle samo minęło od incydentu z Nathanem i tyle samo, odkąd przestałam chodzić na siłownię. Tamte kilka tygodni zaczynało się stawać tylko niewyraźnym wspomnieniem, któremu nie pozwalałam, by mi przeszkadzało. Zaczęłam już sobie wmawiać, że było to tylko sen, choć doskonale wiedziałam, że tak nie było. I nic tego nie zmieni.
Zwolniłam dopiero dwie przecznice przed szkołą. Minął mnie żółty autobus, w którym pewnie siedziała blondynka i kilka samochodów należących do innych uczniów.
Rozejrzałam się uważnie i próbowałam uregulować oddech. Spojrzałam na zegarek, miałam jeszcze pięć minut do rozpoczęcia lekcji. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam butelkę z wodą, by opróżnić ją w jednej piątej.
Pokonałam resztę drogi, przeszłam przez parking, by móc wbiec po schodach, a potem odnaleźć się w środku budynku. Już na zewnątrz było słychać rozmowy i śmiech nastolatków, jednak w szkole ten dźwięk był dużo głośniejszy i jak zwykle przywitał moją osobę.
Dzieciaki chyba już przyzwyczaiły się do mojej osoby, bo teraz tylko nieliczni zwracali uwagę na moją obecność. Ja nadal ich wszystkich miałam szczerze w dupie.
Przeszłam przez prawie całą szkolę i dotarłam do sali z matmy dwie minuty po dzwonku. McCartney jak zwykle uważnie mnie obserwował, groził spojrzeniem. Ostrzegał, jednak nie zbliżał się. Miałam ochotę wystawić mu środkowy palec, ale wtedy dałabym mu do zrozumienia, że zauważam jego znaki, a wtedy byłoby źle.
Nathan siedział w swojej ławce i chyba myślał, bo nie szkicował, tylko wpatrywał się w okno. Nie zauważył mojego przyjścia, a może udał. Żył tak, jakby nic się nie wydarzyło. Żył tak, jakbym nie istniała i nie była już Barbie. Zmienił mnie i teraz zachowywał się w stosunku do mnie, jak do reszty dziewczyn w szkole. Jakbym była normalna, bezproblemowa i bała się jego osoby. Jakbym już nie była sobą.
Na następnej lekcji usiadłam jak najdalej od Kate. Wiedziałam, że chciała, bym usiadła obok niej, lecz udałam, że nawet jej nie widziałam.
Tak, to właśnie kolejny dzień mojej monotonii.

Wchodząc do domu rzuciłam klucze na szafkę. Położyłam torbę w salonie i powędrowałam do kuchni. Nastawiłam wodę, wsypałam do kubka kawę i zaczekałam aż będę mogła napić się napoju. Zsunęłam gumkę z nadgarstka i związałam włosy w kucyk, by nie przeszkadzały mi. Wszystkie te czynności robiłam odruchowo będąc myślami gdzieś indziej.
Matki nie było, znalazła prace w jakimś supermarkecie na kasie i spędzała w pracy po dziesięć godzin dziennie. Szkoda, że większość z tego czasu spędzałam w szkole.
Wyciągnęłam miskę oraz zupkę chińską. Rozgniotłam makaron i wrzuciłam zawartość opakowania do miski.
-Naomi musimy porozmawiać.- Usłyszałam za sobą.
Usiadłam przy stole i zanim mój obiad miał się zrobić, piłam kawę. Nie patrzyłam na Matt'a, bo uważałam, że nie mamy o czym rozmawiać.
Odsunął krzesło i usiadł na nim, a ja się zastanawiałam czy ten słaby mebel wytrzyma jego ciężar. A jeśli tak, to na jak długo.
-Popadłaś z jednej skrajności w skrajność- zaczął spokojnym tonem gestykulując przy tym dłońmi.
Kiwałam głową, a w międzyczasie mieszałam łyżką w zupie. Gówno wiedział. Jeśli chce dawać wykłady ludziom, to niech idzie pracować za psychologa, a nie zawraca mi dupę.
-Jak będę miała ochotę na wizytę u psychologa, to zapiszę się do poradni.- Odepchnęłam od siebie naczynie, chwyciłam kubek i poszłam do pokoju. Odechciało mi się jeść.
-Mi!
Głos Kate dochodził z przedpokoju. Zerknęłam na zegarek. No tak, wróciła z domu dziecka, jakby inaczej.
Zrobiłam linie na kartce, ale za mocno wcisnęłam ołówek i powstała dziura. Wywróciłam oczami i wypuściłam powietrze z ust. Kolejna kartka do kosza, a raczej obok niego, bo on sam był już zapełniony.
Drzwi otworzyły się, a ona pokonała dzielącą nas odległość.
Nie wypowiedziałam słowa.
Rzuciłam pisakiem, a ten odbił się o blat biurka, spadł na ziemię i przeturlał się jeszcze kilka centymetrów.
-Co się z tobą dzieje?- Przysiadła na skraju mebla i popatrzyła na mnie wyczekująco. Wzruszyłam ramionami, bo cóż innego miałam zrobić? No właśnie. Nic. Po raz kolejny nic, bo tylko to pozostało i tylko tego trzeba się trzymać. Więc:
-Nic- odburknęłam i sięgnęłam po blok, ale jej ręka mi w tym przeszkodziła. Pierwszy raz widziałam taką determinacje i upór na jej twarzy, że aż mnie to zaskoczyło. Zmarszczyłam brwi i upewniłam się, że moje usta są zamknięte.
-Puść ten blok- syknęłam.
-Zależy ci na nim- Wypowiadając to słowo patrzyła mi w oczy. Szkoda, że nie mogła dostrzec żadnej zmiany.
-Nie zależy mi na nikim- zaprzeczyłam i podniosłam się z miejsca, w celu zakończenia rozmowy.
-Zmieniłaś się, Mi- zauważyła.- Ale ktoś musiał cię do tego przekonać.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a moje zęby zazgrzytały.
-Kurwa mać!- podniosłam ton.- Czy jesteś taka tempa?! Dziecko by zrozumiało, że nie chce gadać z kimkolwiek. Ja pierdolę, sami mieliście do mnie pretensje, że ćpam, a teraz co?! Nie zmieniłam się i niech dotrze to do waszych popierdzielonych łbów!
Upór zamienił się w zaskoczenie i ból na jej twarzy, jednak ja nic sobie z tego nie robiłam. Nie odzywałam się, nie pasowało im. To niech się wreszcie zdecydują, czego do cholery chcą. Nie jestem dziewczynką, która zrobi wszystko co podoba się innym i chyba w końcu trzeba im o tym przypomnieć.
Wściekła sięgnęłam po torbę, a potem wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Nie wiedziałam gdzie spędzę tą noc, może już w ogóle nie miałam wrócić. Schowałam pięści do kieszeni i ruszyłam przed siebie, mimo lęku, kiełkującego we mnie.

Mimo gorącego klimatu Kalifornii, dzisiejszy wieczór był dość chłodny, a mi było coraz zimniej. Słońce było już prawie niewidoczne na niebie i tylko kilkanaście minut dzieliło od jego całkowitego zniknięcia. Żałowałam, że nie wzięłam nawet bluzy, ale byłam zbyt zdenerwowana by myśleć o zimnie, a jeszcze jakiś czas temu w ogóle je czuć.
Jak zwykle rozglądałam się w czasie marszu, by jak najwięcej zapamiętać. Może i było to małe miasteczko, ale wiedziałam, że mogłam pójść dużo dalej i nie patrzeć na to ile kilometrów jestem od domu. Jak na razie byłam w znajomej okolicy, niebezpiecznie blisko miejsca, do którego nie chciałam iść.
W pewnym momencie przechodziłam przez ulicę, a zza zakrętu wyłonił się samochód, pędzący prosto na mnie. Nie nacisnął klaksonu, słyszałam tylko ryk silnika, który pracował na pełnych obrotach. Samochód nie jeździł prosto, więc zapewne kierowca nie był trzeźwy, ale ja nie ruszyłam się. Dopiero po czasie doszło do mnie co tak właściwie się dzieje i w normalnej sytuacji uderzyłabym głową w ścianę, bo zachowywałam się jak te wszystkie idiotki, w filmach.
Po chwili poczułam mocne szarpnięcie w tył i poleciałam prosto na plecy. Dosłownie sekundę później auto przejechało w miejscu, gdzie wtedy stałam.
Wypuściłam powietrze ze świstem i powoli podniosłam się z ziemi. Otrzepałam ciuchy z żwiru, udając, że to co się przed momentem stało, nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Ot, jakiś pijany koleś chciał mnie potrącić, bo stałam jak idiotka na środku drogi. Kto by się tam przejmował?
Zerknęłam w stronę, gdzie zniknął facet, a może kobieta?, nie zatrzymał się. Czyżby mnie nie zauważył?
Wzruszyłam ramionami i dopiero w tym momencie odwróciłam się do osoby, która uratowała mi tyłek. Mina mi zrzedła, gdy zauważyłam Nathana, stojącego z założonymi rękami i wpatrującego się we mnie gniewnym wzrokiem.
-Potrzebujesz adrenaliny do życia?!- podniósł na mnie głos swym lodowatym tonem.
Nie rozumiałam dlaczego aż tak bardzo się tym przejmuje.
-Wystarczy mi spotkanie z tobą, to zapewnia mi dawkę adrenaliny na całe życie- odparłam obojętnym tonem i obróciłam się by odejść. Powoli dochodziło do mnie, co mogło się wydarzyć, ale dopóki byłam w szoku, zamierzałam wykorzystać ten czas na ucieczkę.
Uścisk jego dłoni na moim przedramieniu, utrudnił mi to i zmusił do zatrzymania. Nie próbowałam się wyrwać, bo nie miało to żadnego sensu.
-Powiedz, że nie chcesz mnie już więcej widzieć, a zniknę z twojego życia na zawsze.- Popatrzył mi prosto w oczy. Zszokowała mnie jego wypowiedz. Kilka razy otwierałam usta i zamykałam je, jakbym była rybą, nie wiedziałam, co miałam powiedzieć.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc go. To on zachowywał się jak chory psychicznie, to on udawał, że mnie nie zna, a teraz mówi takie coś.
Moja monotonność została zakończona.
-----------------------
Nie poszłam dzisiaj do szkoły i wykorzystałam ten czas na napisanie rozdziału. Próbowałam go napisać wcześniej, ale żadna wersja mi się nie podobała, a przy okazji gdy tylko wracam do szkoły nie mam siły na nic. Głowa boli mnie niemiłosiernie i jestem ogólnie padnięta.
Mam zaległości, znowu. Przepraszam. Nadrobię je.
Mam nadzieję, że chociaż odrobinę podoba Wam się ten rozdział, bo dla mnie samej jest on co najmniej dziwny.
Czekam na Wasze opinie.
Do napisania.

niedziela, 7 września 2014

15.FEAR

Po co są obietnice? Przecież to tylko nic nie znaczące słowa, o słowach się zapomina, więc dlaczego nie o obietnicach? Nie są one czymś trwałym, stałym. Więc dlaczego ludzie wierzą w czyjejś obietnice? Powinni wierzyć w siebie, ale zbyt bardzo wiedzą, jakimi potworami są. Wolą wierzyć w innych potworów, czasami gorszych od nich samych.

-Co myślisz o samobójcach?
Zmarszczyłam brwi, a jakikolwiek dobry humor, który mi towarzyszył, właśnie zwiał. Pociągnęłam łyk gorzkiego piwa i przeniosłam wzrok na dom gospodarza. Było widać, że nie radzi sobie z tego typu imprezami i zamiast wznieść się wyżej na szczebel popularności, stał się tylko większym pośmiewiskiem.
-Zamierzasz się zabić?- prychnęłam z kpiną w głosie, kompletnie nie wierząc w jej słowa. Nie odzywała się przez jakiś czas, już myślałam, że sobie poszła, kiedy zabrała głos.
-To ja powinnam cię o to zapytać- mruknęła, spojrzałam na nią, jednak ta patrzyła w inną stronę. Zacisnęłam dłoń w pięść, zastanawiając się, jakim prawem zdobyła się na te słowa. Do MNIE tak się NIE mówi!- Złoty strzał, Naomi.
Jej wzrok spoczął na mnie. Wzruszyła ramionami.
Nie odezwałam się. Stałam tam po prostu, choć mogłam odejść i dobrze się zabawić. A bynajmniej spróbować. W najlepszym wypadku opuścić to miejsce i znaleźć jakiś dobry klub.
-Właśnie przez takich jak ty, ludzie sądzą, że jesteśmy słabi- wysyczałam przybliżając się do niej.- Zadajesz się ze mną, więc nie będzie żadnego, pierdolonego, złotego strzału! Rozumiesz?
Rudowłosa odsunęła kosmyk włosów za ucho, ale nie wydawała się wzruszona moimi słowami.
-Ty też o tym myślisz, Grey- szepnęła.- To w końcu wszystkich nas wykończy. Nawet się nie zorientujesz, kiedy każdy z tych ludzi nie będzie żył. To nas niszczy i dobrze o tym wiesz. Dla mnie już jest za późno...- zamilkła na moment i zerknęła na bawiący się tłum.- Ale nie dla ciebie...
Nie słuchałam jej dalej. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam odchodzić. Krzyczała jeszcze za mną, ale miałam to w dupie. Nie będzie mi taki ktoś jak ona, robił wykładów na temat prochów. Będę robiła co chcę, kiedy chcę i z kim chce.
-Suka- powiedziałam pod nosem i weszłam do domu, tylko po to, by wziąć kolejne piwo, jednak zamiast do kuchni, zawędrowałam do wyjścia z alkoholem w dłoni i jakimś szatynem. Nie pamiętałam nawet jego imienia, nie było warto, oni nie są tego warci. Powinno się ich tylko wykorzystywać i tyle.
Następnego dnia Ruda już nie żyła. Jeśli ktokolwiek myślał, że przez jej śmierć się zmienię, to się mylił. Ona wybrała ten los znając konsekwencje. Ja nie zrezygnuje z czegoś, co daje mi bezpieczeństwo. Nic mojego zdania nie zmieni.

-Ruszaj się- rozkazał surowym tonem.
Z niewiadomego mi powodu, Czarny nie pozwolił mi ubrać rękawic, a chyba nimi posługuje się człowiek na ringu, prawda? Bynajmniej tak mi się zdawało.
Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Ruszałam się. Ba, nawet w taki sposób, jaki on mi nakazał, gdy ostatnim razem byliśmy na ringu i co? I znowu coś mu nie pasuje.
Odsunęłam się, kiedy zbliżył się do mnie i jakimś cudem uniknęłam ataku. Nie prowadziłam ofensywy, a defensywę, więc zaskoczyły mnie jego słowa.
-Uderz mnie- stanął przede mną i był całkowicie poważny.
Podniosłam obie brwi do góry, jakby nie wierząc w jego słowa. Próbowałam odszukać drugie znaczenie jego słów i zdobyć coś, co dałoby mi pewność, że mówi poważnie. Miałam go uderzyć? Naprawdę? Przecież ja sobie prędzej złamię rękę , niż on cokolwiek poczuje. Stałam kilka sekund zamyślona i to był mój błąd, bo kiedy spróbowałam go zaatakować, on przewidział mój ruch i złapał za nadgarstek, a potem wykręcił mi dłoń do tyłu. Stanął za mną, a drugą ręką otoczył moją szyję, powodując, że głowę musiałam odchylić do tyłu.
Jeden raz się szarpnęłam, ale to wystarczało by wiedzieć, że jeśli on nie będzie chciał, ja się nie uwolnię, a zrobię sobie tylko większą krzywdę, bo choć jego uścisk był pewny i stanowczy, nie sprawiał mi bólu, a tylko mnie unieruchamiał. Dawał mi tym do zrozumienia, że napastnik nie będzie taki delikatny, jak on i pokazał mi, iż popełniłam błąd, co nie było zbyt nowe.
-Za dużo myślisz- szepnął mi wprost do ucha, a jego oddech łaskotał moją skórę.
Byłam przyciśnięta plecami do jego półnagiego ciała, bo jak zwykle na ringu nie miał koszulki. Czułam jego mięśnie, ciepło ciała i zapach chłopaka. Bliskość spowodowała, że dreszcz przeszedł po moim ciele, tu o dziwo, nie było on nie przyjemny, a przecież znajdowałam się w sytuacji możliwego zagrożenia. Jednak nie bałam się, a może po prostu ten strach nie był aż tak odczuwalny. Moje serce biło odrobinę szybciej z powodu wysiłku, tak przy okazji nigdy więcej nie biorę udziału w rozgrzewce prowadzonej przez Sharpa, a oddech był płytszy niż normalnie.
-Nie myślę- odszepnęłam lekko ochrypłym głosem.
-Właśnie, że tak- upierał się przy swoim, nie odsuwając się nawet na krok. - Przetwarzałaś moje słowa, a dałem ci jasne polecenie. Gdy się boisz, przestajesz być obserwatorem, a to twój błąd.
Mówił spokojnie oraz powoli, jak do dziecka i w normalnych okolicznościach pewnie warknęłabym na niego za to. Lecz teraz tak nie było. Drygnęłam nerwowo, wiedząc, że ma racje, strach odbierał mi możliwość spontanicznej reakcji, która w wielu wypadkach ratowała mi skórę, ale nigdy w okolicznościach takich, jak ta. Wtedy włączał mi się przełącznik myślenie i zaczynałam rozmyślać nad każdym słowem wroga. Kolejna zaleta brania prochów lub picia alkoholu, kompletnie przestawałam myśleć, a więc zawsze byłam bezpieczna.
-Naucz mnie- poprosiłam po chwili, choć w duchu chciałam tylko uciec.
Brunet wypuścił głośno powietrze, a ono zderzyło się z moja skórą, co skutkowało tym, że dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Byłam pewna, że to wyczuł, ale dopóki o tym nie mówił, było dobrze.
Znajdowaliśmy się w takiej pozycji przez kolejnych kilka minut, aż wreszcie uścisk zelżał, a sam „napastnik” odsunął się ode mnie. Obróciłam się w jego stronę, oczekując odpowiedzi, ale on stał do mnie tyłem. Zmarszczyłam brwi, jednak to była moje jedyna reakcja na jego zachowanie. Kompletnie nie wiedziałam, o co mu tym razem chodzi i irytowało mnie. A najbardziej sam on.
-Okay- zgodził się. Przejechał palcami po włosach, ramiona unosiły mu się z każdym wdechem, a opadały z wydechem, jakby próbował się uspokoić, a przecież nic takiego nie zrobiłam.
Wywróciłam oczami i założyłam dłonie na klatce piersiowej. W końcu zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, a potem jak gdyby nigdy nic zeskoczył.
-Koniec?- spytałam z niedowierzaniem. To było dla mnie za mało, potrzebowałam jeszcze chociaż odrobinę wysiłku. Inaczej moja kolejna noc dołączy do tych nieprzespanych. Nie mogłam teraz wrócić do domu. Po prostu, nie mogłam.
Cicho prychnął, a jednocześnie pokręcił głową, jakby on także nie dowierzał.
-Tak, idź do domu.- Był to rozkaz, którego nie zamierzałam wykonać. To, że on uważał, iż zakończyliśmy dzisiejszy trening, nie oznaczało, że tak było. Matt był dzisiejszego dnia nie obecny, więc Czarny powinien zająć się moim treningiem, a jeśli nawet to było dla niego za dużo, nie miał prawa mnie stąd wyganiać.
-Muszę...- Szukałam odpowiednich słów, które mógłby określić, to co zamierzałam powiedzieć. A raczej tego, czego nie zamierzałam wyjawić.- Muszę jeszcze potrenować.
-Nie!- warknął, a dłonie zacisnął w pięści. Zrobiłam krok w tył, chociaż chłopak znajdował się za granicami ringu. Przed oczami ujrzałam wspomnienie tego, co zdarzyło się ostatnio. Lecz nie mogłam mu pokazać, że jakkolwiek to na mnie działało, bo nie wiadomo, czy to nie nakręciłoby go jeszcze bardziej.
-Nie rozumiesz...- Powoli sama zaczynałam tracić cierpliwość, nie miałam zamiaru godzić się na każde jego słowo. Miałam także swoje zdanie i zamierzałam to okazać.- Ja muszę zostać.
Zaakcentowałam drugie słowo, dając tym samym do zrozumienia, że było to konieczne.
Popatrzył na mnie uważnie, nadal mając złość w oczach. Nie zamierzał mi ustąpić, a ja zastanawiałam się, dlaczego aż tak bardzo się upiera.
-Nie- powtórzył odrobinę spokojniej, teraz to on dawał mi do zrozumienia, że nie odpuści, dopóki nie zrobię tego, czego on oczekuje.
Pokręciłam głową nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Zanim zdążył powiedzieć kolejne „nie”, ja już biegłam w stronę szatni, dając mu wygrać. Przez niego ta noc będzie moim koszmarem, przez niego moje życia powoli znów zamieniało się w koszmar.

Powoli szłam chodnikiem, z każdym krokiem oddalając się od siłowni, ale także od domu, bo kierowałam się w przeciwnym kierunku. Co jakiś czas kopałam napotkane kamienie, jednak po jakimś czasie zrezygnowałam, bo, choć trudno w to uwierzyć, ta czynność robiła niesamowity hałas. Tylko jedna na kilka lamp świeciła, więc przez większość czasu szłam w kompletnej ciemności. W prawie wszystkich domach światła były zgaszone, samochody praktycznie w ogóle nie jeździły i tylko neony sklepów monopolowych dodawały jakiegoś światła, choć ich było także bardzo mało.
Postępowałam bardzo głupio chodząc pustą ulicą, pozbawioną żywej duszy. Udawałam, że po prostu idę, ale każdy nieznajomy mi szelest powodował ciarki na ciele. Nie zamierzałam wracać do domu, uciekałam od strachu, pakując się w jeszcze większą panikę, bo oto moje nogi prowadziły mnie do nieznajomych rejonów miasta. Powinnam dostać medal za inteligencje.
W pewnym momencie poczułam uścisk na ramieniu. Chciałam krzyknąć, ale ktoś zasłonił mi dłonią usta. Poziom adrenaliny skoczył mi do maksimum, a ja sama zaczęłam się szarpać, choć wyczuwałam przewagę napastnika. Spróbowałam kopnąć go w kroczę i kiedy mężczyzna zaklną, wiedziałam, że to moja jedyna szansa na ucieczkę. Całą siłę skupiłam na tym, by się wyrwać, a potem zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam.
Krew huczała mi w uszach, a na czole zaczęły występować krople potu, gdy w zaskakująco szybkim tempie pokonywałam kolejne przecznice. Trudno było mi oddychać, ale nie zwalniałam. Bałam się odwrócić, by sprawdzić, czy za mną biegnie.
Poruszałam nogami, a stopy praktycznie w ogóle nie stykały się z chodnikiem. Starałam się nie myśleć, nie mieć przed oczami różnych wizji tego, co może się zdarzyć, jeśli mnie dogoni. Powietrze boleśnie ocierało mi się o gardło, a łydki bolały niemiłosiernie. Nie miałam pojęcia ile tak biegłam, próbowałam usłyszeć czy on nadal za mną był jednak to wymagało zbyt wiele siły, a ta była mi potrzebna na ucieczkę.
Zrobiłam kolejny szybki krok i jak to zawsze w tych durnych filmach bywa, potknęłam się i runęłam jak długa. Szybko podniosłam się, ignorując pieczenie w dłoniach i powróciłam do biegu, jednak było za późno. Złapał mnie w pasie i wciągnął w jakąś ślepą uliczkę, a potem przycisnął do pobliskiego budynku. Na darmo próbowałam się szarpać, nie miałam szans. Przymknęłam oczy i postanowiłam się poddać. Nie zamierzałam walczyć, bo sama się o to prosiłam. Mogłam wrócić do domu, a tego nie zrobiłam. Jak zwykle postawiłam na swoim.
Mężczyzna przyciskał mnie swoim ciałem do ściany, a dłonie umieścił po obu stronach, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki.
Nie otwierałam oczu, nie zamierzałam na niego patrzeć. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale i tak mimo przerażenia, chyba chwilę potem byłam w większym szoku.
-Miałaś wrócić do domu!- krzyknął na mnie, a ja aż się skuliłam. Jednak po chwili poznałam ten głos, powoli dochodziło do mnie, kto stoi przede mną, ale i tak przerażenie nawet na moment mnie nie opuściło.
Podniosłam powieki, jeśli wcześniej Nathan był wkurzony, to teraz nie wiedziałam jak określić jego stan. Furię miał wymalowaną w oczach, nie próbowałam nawet myśleć, do czego teraz był zdolny, ale i tak mózg przysyłał mi różne obrazy tego, jak to może się skończyć. Z trudem przełknęłam ślinę.
-Nathan...- wychrypiałam cicho próbując go jakoś odepchnąć od siebie.
-Dlaczego nigdy nie potrafisz mnie posłuchać?!
Opuściłam wzrok, nie potrafiąc wytrzymać jego palącego spojrzenia.
-Nathan...- powtórzyłam, a w głowie składałam słowa w jakieś sensowne zdanie. Rzecz jasna bez rezultatów.
-Odpowiedź mi, do cholery!
Jeśli to było w ogóle możliwe, a chyba nie było, jeszcze bardziej zmniejszył odległość między nami nie pozostawiając nawet centymetra wolnej przestrzeni. Zacisnęłam zęby, gdyby tylko się uspokoił, zapewne mógłby usłyszeć jak szybko bije moje serce. Cała drżałam i z jednej strony modliłam się, by ktoś nas znalazł, ale z drugiej coś mi mówiło, że wtedy Nathan miałby jeszcze większe kłopoty.
-Nie pozwoliłeś mi zostać- wydusiłam z trudem nadal wpatrując się w ziemię.
Chwycił dwoma palcami moją brodę i pociągając ją do góry, nakazał bym na niego patrzyła.
-Miałaś wrócić do domu- syknął, nie słuchając mnie. W normalnej sytuacji pewnie wywróciłabym oczami, ale teraz nie odważyłam się na ten czyn. Mógłby go tylko jeszcze bardziej zdenerwować.
Patrząc mu w oczy, miałam kompletną pustkę w głowie. Nie potrafiłam wydobyć z siebie chociaż słowa.
-Nie zrobiłaś tego- Choć nadal na mnie warczał, jego gniew delikatnie osłab, jakby uświadamiał sobie, co teraz robi.
-Puść mnie.
-Dlaczego ja mam cię posłuchać?- Teraz jego ton głosu przeszedł na kpinę. Był świadomy tego co robi i tym samym chciał mi pokazać, jak to jest kiedy ktoś lekceważy twoją prośbę.
Ponownie przymknęłam powieki i opuściłam dłonie, które usilnie starały się odepchnąć Czarnego ode mnie.
-Bo proszę...
Przez kolejnych kilka sekund nic się nie wydarzyło. Potem poczułam, jak brunet odsunął się odrobinę, naprawdę niewiele i schował kosmyk moich włosów za ucho pozostawiając dłoń na szyi. Pochylił się, a ja przeraziłam się tym, co zamierzał zrobić. Wciągnęłam powietrze, modląc się w duchu, by nie stało się to, co przyszło mi do głowy. Kiedy jego oddech obił się o moją skórę na szyi, odetchnęłam z ulgą.
-Nigdy więcej tego nie rób.- Mogłam usłyszeć prośbę w jego głosie.- Słyszysz?
-T... Tak.
Zrobił dwa kroki w tył i schował dłonie do kieszeni spodni. Przyjrzał mi się uważnie, a w jego oczach nadal tliły się płomienie gniewu.
-Odprowadzę cię.- Odezwał się głosem nieznającym sprzeciwu.
Oparłam się o ścianę, potrzebując chwili na zrozumienie tego wszystkiego. Przejechałam palcami po włosach.
Ruszył, nie czekając na moją reakcję. Ja nie miałam innego wyboru, niż udać się za nim.

Na samym początku powinnam Was wszystkich przeprosić za spóźnienie i za to, że u wszystkich mam zaległości, które do końca przyszłego tygodnia postaram się nadrobić.
Rozdział bardzo, bardzo długi. Miałam go zakończyć wcześniej, ale nie wiem, kiedy będę miała możliwość dodania kolejnego, więc dodałam taki długi.
Za trzy, cztery tygodnie rozpocznę publikowanie mojego kolejnego opowiadania, które mam nadzieję, że będziecie czytać.
No to chyba wszystko, czekam na Wasze opinię. Ba, ja się ich już nie umiem doczekać.
Do napisania.