sobota, 25 października 2014

18. FIGHT OR FLIGHT?

To nie świat się zmienia. On jest cały czas taki sam, robi koło i po pewnym czasie powraca na to samo miejsce taki sam, jaki był wcześniej. To ludzie się zmieniają, bo chociaż wracają do tego samego miejsca, ono nigdy nie jest takie same. Bo oni nie są. Ja też.

Stałam niezdolna do wykonywania jakiegokolwiek ruchu. Przyglądałam się mężczyźnie, który stał przede mną z nadzieją w oczach. Nie miał na sobie garnituru, ani innego eleganckiego stroju, ale jego postawa świadczyła o tym, że wie kim jest i co chce robić w życiu. Nawet teraz, kiedy zmęczenie miał wymalowane na twarzy, a pod oczami worki z niewyspania. Włosy lekko w nieładzie i dopiero teraz zrozumiałam, że jesteśmy tacy sami, że jestem bardziej podobna do niego niż matki.
-Mi...- Nadal szeptał, głosem pełnym wahania. Rozłożył ramiona, ale po chwili powrócił do normalnej postawy, przypominając sobie, że nienawidzę się przytulać. Lekko zakłopotany przejechał palcami po włosach. Nie widziałam go ponad dziewięć miesięcy.
-Co tu robisz?- Ocucił mnie głos matki. Najwyraźniej stała już za mną.
Twarz ojca natychmiastowo nabrała innego wyrazu. Zacisnął zęby, delikatnie, by nie dać po sobie poznać złości. Oczy mu pociemniały, a ja, choć to naprawdę idiotyczne, zastanowiłam się, czy gdy byłam wściekła, moje też przybierały taką barwę.
Ojciec zrobił krok do przodu, wyminął mnie i stanął naprzeciwko matki. Wytarłam dłonie o spodnie, bo czułam, że mam je całe mokre. Ponad ramieniem kobiety dostrzegłam Kate, stojącą w drzwiach tarasu. Opierała się niepewnie o framugę, nie wiedząc o co chodzi.
-Przyjechałem po Naomi.- Głos ojca był nad wyraz ostry, jeszcze nigdy nie słyszałam, by tak mówił w domu. Tyle, że to nie był jego dom, a nasz... Czekaj, czekaj... Że co?! Nasz??! Dobre żarty, Grey. Ten dom nie był mój i nie powinnam nawet przez sekundę myśleć inaczej, to że spędziłam tu trzy miesiące nic nie znaczyło!
Matka zacisnęła dłonie na biodrach i wysunęła do góry podbródek. Tak, przy tacie też była mała. Widziałam jak się trzęsie, bała się, ale nie było mi jej szkoda. Jednocześnie nie miałam satysfakcji, byłam obojętna na nią, a dodatkowo otępiała na wszystko co się tu teraz działo. Podeszłam do schodów i usiadłam na nich, mając nogi jak z waty.
Przyjechał po mnie. Przyjechał by mnie stąd zabrać.
-Ona nigdzie nie jedzie- fuknęła zaprzeczając.- Do końca szkoły pozostały dwa miesiące! Gdzie ty, do cholery, chcesz ją zabrać właśnie teraz?! Nikt jej nie przyjmie z takimi ocenami?!
-Dość- przerwał, a ona natychmiastowo zamilkła.- Mam dość twoich kłamstw, Rebecco. Zniszczyłaś naszą rodzinę, wpakowałaś mnie do więzienia, ale nie pozwolę byś nadal niszczyła naszą córkę, zrozumiałaś?!
Najpiękniejsze było to, że nie krzyczał. Nie podniósł tonu, a go ściszył. Mówił dostanie, bez wahania. Robił to w taki sposób, że ona nie próbowała mu przerwać.
Obrócił się do mnie, twarz mu złagodniała. Czekał na jakiś znak ode mnie, na to, że pójdę z nim i zostawię ich. Że ponownie ucieknę.
-Chcesz lecieć do Australii?- spytał z radością.- Chcesz?
Podniosłam się i zaczęłam otrzepywać dres, by zyskać jeszcze chwilę na odpowiedź. Oglądałam go ze wszystkich stron. Serce biło mi odrobinę szybciej, nie wiedziałam dlaczego się wahałam. Powinnam od razu się zgodzić.
Spojrzałam na matkę bez jakichkolwiek emocji. Mogłam od niej uciec, lecz coś nie dawało mi spokoju.
-Kiedy?
-Najlepiej było by od razu...- Po raz kolejny znieruchomiałam. Od razu? Tak po prostu?- Ale wątpię, żeby to nam się udało...
Wypuściłam powietrze z ust.
-Więc?- Byłam coraz bardziej niecierpliwa. Musiałam wiedzieć, po prostu musiałam.
-Za trzy tygodnie- odparł w końcu z niezadowoleniem.
Nagle usłyszałam trzask drzwi, odruchowo odwróciłam wzrok w tamtą stronę. Nie widziałam osoby, która opuściła dom, ale po sile z jaką to zrobiła, mógł to być tylko Nathan.
Z powrotem patrzyłam na ojca. Skinęłam głową. Od Czarnego także powinnam uciec. Chyba...

Następnego dnia z nieskrywaną radością szykowałam się do szkoły. Nic nie mogło mi popsuć humoru, wyjeżdżałam i to gdzie?! Do Australii, na drugi koniec świata, tam gdzie będę mogła zacząć wszystko od nowa. Bez matki i całego syfu związanego z jej osobą. Czy to nie był powód do szczęścia?
Zbiegłam po schodach i wpadłam do kuchni, gdzie matka parzyła sobie kawę.
-Nie chciałam dla ciebie takiego życia, Naomi- wyznała, kiedy kilka minut później zamierzałam wyjść.
Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-Jasne- syknęłam.- Ty nie chciałaś dawać dupy połowy miastu, oczywiście.
Miałam opuścić kuchnię, ale znów mi na to nie pozwoliła. Chwyciła moje ramię, ale zepchnęłam jej rękę natychmiastowo.
-Nie. Dotykaj. Mnie- warknęłam przez zaciśnięte zęby.- Teraz naszły cię wyrzuty sumienia, co? A co robiłaś przez ostatnie lata?! Od początku o wszystkim wiedziałam, ale mimo tego ty nie przestawałaś! Niszczyłaś naszą rodzinę! Mam ci za to podziękować?!
-Naomi. Proszę...
-O co mnie, do cholery, prosisz?!- Podniosłam głos patrząc na nią lodowato.- O to, żebym tobie wybaczyła?! Jesteś żałosna! To twój kochanek zniszczył mnie całkowicie. Wiedziałaś, a co zrobiłaś?! Pytam się, co zrobiłaś by mi pomóc?!
Widziałam strach w jej oczach, to przerażenie jakby się mnie bała. Jakby bała się tego do czego jestem zdolna. Ale to nie mnie powinna się bać.
-Nigdy się mną nie interesowałaś.- Nie robiłam jej wyrzutu, stwierdzałam tylko fakty. Chciałam zacząć w Australii nowe życie z czystą kartą. Bez żadnych niedomówień. Zmieniłam się i byłam gotowa by przyznać to przed samą sobą. - Zniszczyłaś mnie. Spowodowałaś, że nigdy nie będę chciała być matką. Pozwoliłaś bym umierała powoli i miałaś z tego satysfakcję. Tyle, że coś nie poszło po twojej myśli, co nie? Okazałam się silniejsza. Ostatnie trzy miesiące mojego życia to była walka. Walczyłam z własnym przerażeniem, ze swoimi słabościami. Ty tego nie dostrzegałaś.
-Nie pozwalałaś do siebie dojść- próbowała się bronić.
Uniosłam dłonie,w geście, który oznaczał, że nie skończyłam.
-Jeśli naprawdę chciałabyś mi pomóc, udałoby ci się. Chciałaś mnie dobić przeprowadzką, ale to właśnie oni mi pomogli, nie ty. To twój facet, Kate i... To oni nie pozwalali mi się poddać. To ich będę wspominać. A ciebie nie chcę znać.
Obróciłam się napięcie i odeszłam. Pierwszy raz czując się dumna.

Pozwoliłam sobie na ostatnie spóźnienie w tej szkole. Od jutra przez trzy tygodnie będę przychodziła punktualnie. Pobawię się w idealną uczennicę, jaką byłam w podstawówce.
Zamiast z obrzydzeniem, weszłam do klasy z szerokim uśmiechem na ustach. Może był odrobinę sztuczny, może trochę bardziej niż odrobinę. Co z tego?
McCartney spojrzał na mnie z zadowoleniem, ale szybko opuścił go humor, gdy do niego podeszłam i oddałam zadanie domowe. Zaległe także. Z trzech miesięcy.
-A co to, panno Grey?- Nadal uśmiechał się, jednak w jego oczach zauważyłam coś, co bardzo mnie zainteresowało. Nie spodziewał się tego po mnie, po raz kolejny go zaskoczyłam. Dwa jeden, psycholu.
-Ja zawsze wygrywam- odezwałam się cicho.- Powinien pan to wiedzieć doskonale.
-Termin oddawania tych prac uległ przedawnieniu- zawołał za mną. W klasie było absolutnie cicho, każdy czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
-To pana problem- wzruszyłam ramionami.- Gdyby pan nauczał, zamiast uganiać się za nieletnimi dziewczętami, oddałabym pracę wcześniej.
Poczerwieniał na twarz, a uczniowie wciągnęli powietrze.
-Co?- Podniosłam prawą brew do góry.- Wyślesz mnie do dyrektora? Nie radzę.
-Siadaj na miejsce i zamilcz- rozkazał wskazując ławkę, gdzie zazwyczaj siedziałam.
-Nie zmusisz mnie do tego- odpowiedziałam i przeczesałam palcami włosy. A potem poruszyłam tylko ustami.- Przetrwam wszystko.
I mimo tego, że ręce mi drżały, nie okazywałam strachu. Ruszyłam na swoje miejsce, czując że para oczu uważnie mnie obserwuje, prawie wypala w ciele dziurę.
Nathan nie wisiał nad kartką. Siedział oparty o krzesło z założonymi rękami, eksponując przy tym swoje mięśnie. Czarny podkoszulek opinał jego ciało, a już przydługawa grzywka opadała mu na czoło. Wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami i nie ukrywał się z tym. Nie byłam pewna, ale w jego oczach dostrzegłam chyba podziw. Chyba był ze mnie dumny. Nie wiedzieć czemu, to właśnie to spojrzenie spowodowało, że całkowicie przestałam się bać. McCartney nie mógł mi już nic zrobić. Zaczynałam w to wierzyć. Może zbyt bardzo...

-Wyjeżdżasz?- Czarny złapał mnie tuż przy wyjściu.
Odeszłam na bok i zatrzymałam się. Założyłam dłonie na ręce, bo nie wiedziałam, co miałam z nimi zrobić. Podniosłam wzrok i skinęłam głową.
-Nic nie warta dziwka wyjeżdża- wzruszyłam ramionami. Chłopak oparł się o budynek i popatrzył na mnie przechylając głowę na bok.- Będziesz w końcu miał spokój.
-Co on ci zrobił, Naomi?- To pytanie zaskoczyło mnie jak żadne inne. Nawet te, w którym kazał mi wybrać czy ma zostać.
Przełknęłam ślinę i przygryzłam dolną wargę.
-Skąd pewność, że odpowiem na to pytanie?
-Przez trzy miesiące widziałem, jak się zmieniałaś. Jak upadałaś i walczyłaś. Widziałem jak reagujesz na dotyk, na tego skurwysyna. Wiedziałem, że nie bez powodu bierzesz!
Nie mogłam uwierzyć, w to co słyszałam. Czy aż tak wiele dostrzegał? Jakim cudem mógł tak wiele o mnie wiedzieć, skoro ja nie wiedziałam nawet gdzie mieszka.
-To już nie ma znaczenia.- Wbiłam wzrok w ziemię.- Wyjeżdżam, a on już nigdy mnie nie znajdzie.
-Uciekasz- poprawił mnie.
Prychnęłam ze smutkiem.
-Czego ode mnie oczekujesz? Że pójdę na policję? A kto mi uwierzy?! W kartotece mam już wiele zapisane. Policja nie wierzy takim ludziom jak ja. Kompletnym zerom. Bo właśnie tak o mnie myślisz.
To co zobaczyłam w jego oczach, utwierdziło mnie, że jednak tak nie jest.
-Tak powinieneś myśleć, Sharp.
Zacisnął dłonie w pięści. Powstrzymywał się od wściekłości, która powoli zaczynała przejmować nad nim kontrole. Wyminął mnie i poszedł przed siebie. Przez chwilę myślałam, że będzie chciał mnie uderzyć. Po raz kolejny zobaczyłam jego inne wcielenie i zaczynałam się gubić, bo zamiast coraz bardziej go znać, Nathan Sharp był dla mnie coraz większą zagadką, której nie miałam rozwiązać.
--------------
Zabijcie mnie. Albo nie, sama to zrobię. Po raz kolejny zawaliłam na całej linii i nie mogę po raz kolejny tłumaczyć się, bo byłoby to już po prostu żałosne. Zawaliłam, przepraszam.
Do napisania.

niedziela, 5 października 2014

17.FLEE

Wiem, że zaczęłam biec, że chciałam uciec od podjętej decyzji. Biegłam ile miałam sił w nogach, by być jak najdalej od wszystkiego co jest mi znajome. Moje stopy praktycznie nie stykały się z ziemią. Dzięki ucieczce mogłam latać i śnić. Dzięki niej byłam bezpieczna. Nie bałam się.
Biegłam, by uciec od życia. Ale ono upomniało się o mnie.

Nie miałam pojęcia, w jaki sposób udało mi się dotrzeć do domu. Nie widziałam ludzi, którzy mnie mijali. Nie widziałam drogi przede mną. Nie słyszałam żadnych dźwięków, nie odbierałam żadnych bodźców ze środowiska, a mimo tego nadal byłam w stanie się poruszać. Biec. A może nie. Inaczej.
Ja nie byłam w stanie się zatrzymać, zapomniałam jak się to robi i zrozumiałam, że zapomniałam jak się żyje. Bo teraz. Uciekając, próbując schować się nie byłam pewna, czy potrafiłam oddychać. Mimo, że biegłam stałam w miejscu. Teraz to ja goniłam życie, goniłam szanse na normalność. Lecz byłam za wolna. Za dumna, bezkompromisowa, bezuczuciowa.

-Chcę, byś zniknął z mojego życia- odparłam usilnie próbując znaleźć nieistniejącą rzecz w torebce. Nie podnosiłam wzroku, nie patrzyłam na niego. Czekałam aż odejdzie, bo ja nie byłam w stanie tego zrobić.
-Jesteś pewna?- spytał dziwnym, nieznanym mi dotąd tonem.
Zerknęłam na niego. Stał w luźnej pozie, lecz dostrzegłam, że ma napięte mięśnie. Wyczekiwał mojej odpowiedzi.
-A czemu miałabym nie być?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie i wzruszyłam ramionami. Zacisnęłam dłonie na rzeczy, którą trzymałam.- Co ty sobie myślisz?!
Wyraźnie zaskoczyłam go tym pytaniem. Nie spodziewał się go i przez moment stracił z twarzy swoją maskę. Zaczynał mnie irytować. Zaskoczenie jakie wcześniej mi towarzyszyło, już dawno odeszło. Nie zamierzałam ponownie dać mu wygrać i dyktować zasady. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić i jak się zachowywać. A on właśnie to robił. Ustalał reguły, a na nich opierała się nasza relacja. Kiedy Sharp jest w humorze, istniejesz dla niego. Kiedy nie jest, wyrzuca cię bez podania wytłumaczenia. Jeszcze w innej sytuacji, chce sprawować kontrole nad twoim życiem. No bez jaj! Takie gierki to nie ze mną.
Zrobiłam krok w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
-Sharp ja się nie dam tak łatwo oszukać- warknęłam.- Myślisz, że kupię tą historyjkę z podjęciem decyzji?
Przejrzałam go. Musiałam go przejrzeć! Przecież w innym wypadku nie wygadywałby takich głupot! Nie jesteśmy w jakimś „love story”, do cholery.
Szturchnęłam go palcem w klatkę piersiową.
-Oboje dobrze wiemy, że nie jesteśmy zdolni nawet do przyjaźni- powiedziałam spokojniejszym głosem.- Więc przestań zachowywać się jakby ci odbiło i jakbym była dla ciebie kimś ważnym. Dobrze wiem, że wszystko co robiłeś, było z rozkazu Matt'a.
Obróciłam się na pięcie i nie czekając na jego odpowiedź odeszłam. Dopiero w biegu zdałam sobie sprawę, że Czarny był dziwny. Poznałam jego inną stronę, nie dając nic w zamian. Bo taka właśnie byłam.


-Zejdziesz na kolacje?- Kate stanęła w progu drzwi. Ubrana była w ciemne dżinsy i bluzkę z długim rękawem. Włosy, sięgające już jej za ramiona, spięła w kucyk, jednak i tak kilka pasm wydostało się i teraz loki okalały jej twarz.
-Mam jakieś inne wyjście- burknęłam podnosząc prawą brew do góry. Zsunęłam się z łóżka i wyszłam z pokoju tuż za blondynką. W marszu związałam szybko włosy, wiedząc, że przydałoby się im strzyżenie.
Westchnęłam ciężko i podciągnęłam rękawy bluzy. Udałyśmy się na tył domu, gdzie Osiłek rozstawił stół, a matka dostawiła pięć krzeseł. Również na stole znajdowało się nakrycie dla pięciu osób, a ja zorientowałam się, że coś mnie ominęło. Przejechałam dłonią po czole i rozejrzałam się w poszukiwaniu gościa, który, jak mniemam, miał zjeść z nami dzisiaj kolacje.
Lecz nikogo dodatkowego nie zobaczyłam. Kilka metrów od nas stała matka i rozmawiała z Matt'em, co chwilę się śmiejąc. Trzymała w dłoniach miskę z sałatką, a ja czekałam tylko na moment, w którym naczynie wypadnie jej z ręki.
Spojrzałam na Kate, ale ta wzruszyła ramionami i pokręciła głową, dając znak, że także nie ma o niczym pojęcia.
Po chwili rozbrzmiał dźwięk dzwonka, a ja już żałowałam, że w ogóle zeszłam na dół.

Do rodzinnej sielanki przy obiedzie i poczuciu się jak piąte koło u wozu, zdołałam się przyzwyczaić. Ba, nie burzyłam im tej rodzinnej atmosfery i cicho jadłam obiad, a gdy tylko skończyłam, jak najszybciej udawałam się do pokoju lub szłam na siłownie.
Tyle, że teraz żadna z tych opcji nie była ani odrobinę satysfakcjonująca. Każda sekunda w ich obecności była testem na moją wytrzymałość.
Siedziałam pomiędzy Kate, a Nathanem i nie mogłam obiecać, że jak następnym razem chwycę nóż do ręki, to nie trafi on w matkę. No chyba, że prędzej szlak mnie trafi!
-Naomi- zaczęła matka i spojrzała na mnie znacząco. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby skłaniała mnie do rozmowy. Nie doczekanie.
Podniosłam brew do góry odruchowo ściskając mocniej nóż.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi, że uczęszczasz na siłownię?
Wzruszyłam ramionami i rzuciłam Matt'owi lodowate spojrzenie. Zdrajca.
Na Nathana nawet nie zerknęłam. Nie miałam pojęcia co tu robi i mało mnie to obchodziło. Był nienormalny, niezrównoważony i miał trzymać się ode mnie z daleka.
-Tak się mną interesujesz- syknęłam przez stół i byłam gotowa od niego odejść, ale poczułam kopnięcie. Wywróciłam oczami i odchrząknęłam.- Wiesz, mamo...
Zaczęłam zbyt słodkim głosem, nie pasującym do mojej osoby i chyba każdy tutaj to zauważył.
-Pamiętasz pana McCartney'a?- spytałam z kpiną w głosie. Wpatrywałam się w nią i widziałam, jak wiele uczuć przechodzi przez jej twarz w tamtym momencie. Doskonale wiedziała, co mi zrobił. Widziała w jakim stanie wróciłam do domu, a mimo wszystko nic nie zrobiła. Bo przecież, jak mogłoby wyjść na jaw, że sypia z kim popadnie.
Jednak nie przewidziałam jednego. Reakcji Kate. Aż się zatrzęsła, gdy wspomniałam o tym sukinsynie. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jakbym dostała w twarz. Patrzyłam to na nią, a to na matkę. Ojciec blondynki siedział i nie miał pojęcia o co chodzi.
Wiedziałam, że jeśli nikt mnie nie powstrzyma, za chwilę wyjdę i zabije tego gnoja. Zabiję go choćby nawet gołymi rękami!
-Widzisz- warknęłam do matki cała dygocząc.- To wszystko przez ciebie!
Poczułam jak ktoś chwyta mnie za dłoń, ale dopiero po kilku sekundach to do mnie dotarło. Nie wyrwałam ręki z silnego uścisku Nathana, nie byłam w stanie. Byłam zbyt zszokowana i jeśli wykonałabym jakikolwiek ruch, mogłoby to nie skończyć się dobrze.
Powoli, bardzo powoli odsunęłam krzesło od stołu. Podniosłam się i chwilę stałam przy stole. Chociaż Kate udawała, że już wszystko w porządku i próbowała zagadać innych, zmienić temat, to ja nadal miałam w głowie jej reakcje.
Czarny okazał się pomocny i przyłączył się do rozmowy, ściskając moją dłoń i dając mi znak, żebym usiadła, ale nie byłam w stanie.
To była też jego wina. Gdyby nie stanął w mojej obronie, wszystko byłoby w porządku. Ja dałabym sobie radę. Dawałam do tej pory, ale Kate jest za słaba.
Myślałam, że szykuje coś na mnie. Miał dokończyć to co zaczął, lecz zrobił coś gorszego. Znęcał się nad nią, nie miałam pojęcia w jaki sposób.
-Otworzysz?- Doszedł do mnie głos dziewczyny i zdałam sobie sprawę, że dość długo tak stałam. Pokręciłam głową by powrócić do tego świata i mruknęłam coś w odpowiedzi, co miało przypominać potwierdzenie.
Przeszłam przez dom do drzwi. Chwyciłam klamkę, nacisnęłam ją i otworzyłam drzwi. Zamrugałam kilkakrotnie i zrobiłam krok w tył, zastanawiając się, czy czasem nie miałam jakiś omamów. Patrzyłam na osobę, która przede mną stała i nie mogłam uwierzyć.
-Naomi, kto to?- zawołał ktoś. Chyba matka.
-Naomi?- szepnął, jakby sam nie wierzył, w to co widział. - Wróciłaś do nas, córeczko.
-Tata...???