poniedziałek, 25 sierpnia 2014

14. HELP

Można powiedzieć, że nic nie czuję, że nie reaguję normalnie na otaczający świat. Jestem ćpunką, alkoholiczką i imprezowiczką.
Można też stwierdzić, że obserwuję. Bo tylko w taki sposób można poznać człowieka, obserwując go, gdy jest sam myśląc, że nikt nie patrzy.
Ale nie tylko ja to robię. On też. Dlatego dostrzegł, że ze mną jest coś nie tak.

Szłam ulicą, co chwilę zerkając za siebie, mimo okropnego bólu, który powodował nudności i trudności w wykonywaniu jakichkolwiek czynności. Potykałam się co chwilę o własne nogi i chwiałam, bo w głowie co chwilę mi się kręciło. Pewnie dla innych przechodniów jestem tylko pijaną nastolatką, nawet gdybym umiała jasno myśleć, nie przejęłabym się tym. Byłam do tego przyzwyczajona.
Jednak teraz co chwilę rozglądałam się, by być pewną, że nikt za mną nie idzie. Moje serce nadal biło za szybko, a mój oddech był urwany. Próbowałam poruszać się jak najszybciej, by jak najbardziej oddalić się od tamtego miejsca.
Masz liczyć, suko.
Jesteś taka sama jak twoja matka.
Zatrzymałam się gwałtownie, bo znów mnie zemdliło. Przytrzymałam się znaku drogowego i spróbowałam dotknąć brzucha, ale nie mogłam. On bolał mnie najbardziej, skóra piekła mnie tak, jakby nadal była przypalana papierosami. Zacisnęłam oczy, a kolejna porcja krwi spłynęła mi po twarzy. Ciekawe za ile się wykrwawię.
Podobno, gdy ludzie są w szoku, nawet z połamanymi nogami potrafią przebiec maraton, chyba w tej chwili było tak ze mną, bo choć byłam cała pobita, jakimś cudem przeszłam już połowę drogi do domu.
W głowie miałam cały czas jego głos. Krew huczała mi w uszach, zagłuszając wszystko oprócz jego głosu. Bałam się. Nie, ja byłam przerażona. Nadal czułam jego oddech na własnej skórze, ciosy, które mi zadał. Byłam w zbyt wielkim szoku, by uzmysłowić sobie, co tak naprawdę mi zrobił. Słyszałam tylko jego głosu.
Wytarłam rękawem bluzy nos, pozostawiając na nim ślady krwi. Nie mogłam stwierdzić, co tak naprawdę mi krwawi, bo chyba cała byłam we krwi. Musiałam dotrzeć do domu, wtedy będzie dobrze. Tylko dojść do domu, dam radę.
Moje nogi były jak z waty i każdy kolejny krok wymagał ode mnie większej siły, której nie posiadałam. Jednak dalej szłam, co chwilę się zatrzymując i próbując nie wypluć własnych wnętrzności.
Dasz radę-Chciałam powiedzieć, ale to przerastało moje możliwości.
Dotarłszy do domu myślałam tylko o jednym. Może nie tylko o jednym, ale pewna myśl była najbardziej intensywna.
Zniszczę matkę. Bo to jej wina.

Miałam już odejść, kiedy coś przykuło moją uwagę. Ale nie tylko moją, bo Nathana także. Zerknęłam w stronę chłopaka, a ten zgasił światła, oświetlające miejsce, w którym przebywał. Jeśli nie wiedziałabym, że tam stoi, pomyślałabym, że jest to po prostu jakieś urządzenie lub nawet go nie zauważyłabym.
Zmarszczyłam brwi i przeniosłam wzrok na wejście, bo właśnie dźwięk otwieranych drzwi zwrócił moją uwagę.
Zastanowiłam się, kto o tej porze może tutaj przyjść i liczyłam na widok Matt'a, który zniknął gdzieś, a ja nawet nie zdążyłam dowiedzieć się gdzie dokładnie. Przejechałam dłonią po twarzy w celu usunięcia oznak płaczu, jednak każdy głupi zauważyłby, że płakałam.
Osoba stała w wejściu kilka minut, co mnie trochę zaniepokoiło. Chciałam odwrócić się w stronę Nathana, by dostać jakąś odpowiedź, ale domyślałam się, że miał powód, by się ukryć. Zrobiłam jeden krok w tamtą stronę, lecz nadal nie widziałam, kto tam stoi. Po dwóch minutach ruszył się i zobaczyłam naszego gościa. Zachłysnęłam się powietrzem, uświadamiając sobie, kto do nas przyszedł.
Szedł luźnym krokiem przez pomieszczenie z uśmiechem gwiazdy filmowej. Zauważył mnie w tym samym momencie, w którym ja zobaczyłam jego twarz.
-Naomi!- Wydawał się zaskoczony moim widokiem, choć byłam świadoma tego, że tak nie jest. Grał i myślał, że jestem taką idiotką, która tego nie zauważy. Rozejrzał się po hali, a ja mimowolnie się spięłam i miałam nadzieję, że jego oczy nie dostrzegą Nathana. Nie miałam pojęcia dlaczego mi tak na tym zależało, po prostu nie chciałam, by wiedział, że jest tu ktoś oprócz nas.
-Co za miłe spotkanie, nie sądzisz?- Z każdym słowem zbliżał się do mnie niebezpiecznie, a ja nie chcąc wzbudzać jego podejrzeń, stałam w miejscu i nie zrobiłam nawet kroku do tyłu.
Próbowałam sobie przypomnieć wszystko, co mówił mi Matt na temat zadawania ciosów, ale w głowie miałam kompletną pustkę. Może z powodu tego, co stało się kilkanaście minut później, a może dlatego, że On tu jest.
Nie odpowiedziałam mu, obserwowałam uważnie każdy jego ruch, by przewidzieć, kiedy będzie chciał mnie zaatakować.
-W szkole...- zaczął, ale zrobił małą pauzę i omiótł wzrokiem całą moją osobę.- Wyglądasz inaczej, nieprawdaż? Zmieniłaś się... Nie ładnie, a mówiłem...
Zacmokał kilkakrotnie i pokręcił głową widocznie niezadowolony z mojej zmiany. Coś utrudniało mi oddychanie, jakby napierało na moją klatkę piersiową i uniemożliwiało dostęp tlenu.
Nie możesz pozwolić mu wygrać. Nie tym razem, Grey.
-Nie sądzę- warknęłam dodając do tego tyle jadu, ile byłam w stanie. Zrobiłam prawie niezauważalny krok w tył, by zwiększyć odległość między nami.
Zaśmiał się, a ja miałam ochotę zakryć uszy, by nie słyszeć tego dźwięku. Cicho jęknęłam, co spowodowało kolejną porcję śmiechu.
Przechylił delikatnie głową na prawą stronę, co miało wydać się słodkie. Nie było. Może umiał owinąć sobie wokół palca normalną nastolatkę, ale nie mnie. Ja przejrzałam go już na samym początku, tyle że nie doceniłam jego możliwości i to był mój błąd.
Odległość między nami co chwilę malała i wątpiłam, by teraz miała więcej niż dwa metry.
-Och... Naomi- westchnął zadowolony.- Wiem o tobie wszystko.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
-Nic o mnie nie wiesz!- Podniosłam ton i cieszyłam się w duchu, że głos mi nie zadrżał.- Już się ciebie nie boję, rozumiesz? Nie boję się ciebie, nic nie możesz mi zrobić?
-Jesteś tego pewna?- Pokonał dzielącą nas odległość, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
Nie.
Stał tak blisko, że czułam jego zapach. Ten sam, który pojawiał się w każdym śnie, a raczej koszmarze, ten sam, który prześladował mnie od trzech lat i gdy tylko go czułam, zaczynałam sztywnieć.
Wstrzymałam oddech, ale patrzyłam mu w oczy pewnym siebie wzrokiem. Jego ciemnoniebieskie oczy prześladowały mnie. Nie mogłam mu pokazać, że się boję, choć kilkanaście minut temu czułam, jakbym przechodziła to wszystko po raz kolejny.
Niby od niechcenia, jego palce musnęły moje ciało, gdzie koszulka się podwinęła do góry. Zrobiłam gwałtowny krok w tył, gula w gardle nie pozwalała mi wydobyć z siebie ani słowa. Widział przerażenie w moich oczach i to mu się podobało.
-A jednak moja praca nie poszła na marne- mruknął do siebie, a potem popatrzył na mnie wkurzony.- Pytałem o coś, to odpowiedź, mi suko!
Potrzebowałam pomocy, choć wątpiłam by ktokolwiek mi jej udzielił. Nathan pewnie nie może powstrzymać śmiechu, przyglądając się nam.
-Wypierdalaj- powiedziałam szybko.
Jego oczy pociemniały. Chwilę potem jego dłoń uderzyła mnie w twarz, a ja aż zachwiałam się przez siłę uderzenia. Musiałam zrobić kilka kroków w tył, by odzyskać równowagę, jednak nie czułam bólu. Tylko przerażenie, bo wiedziałam, że jeśli nic się nie stanie, dzisiaj dojdzie do tego, co kiedyś. A może nawet do gorszych rzeczy.
Przyłożyłam dłoń do policzka i wpatrywałam się w podłogę, do czasu aż nie usłyszałam dźwięku upadającego ciała. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak blondyn leży na ziemi, a nad nim stoi Czarny. Dyszał głośno, a jego dłonie były zaciśnięte w pięść. Stał do mnie tyłem, więc nie widziałam jego twarzy, ale nie musiałam. Wiedziałam co z nim było. Był w takim stanie, jak wtedy gdy nie chciałam dalej ćwiczyć na ringu. Wściekłość, furia.
-Wstawaj, sukinsynie- warknął do mężczyzny i kopnął go w brzuch, aż ten zwinął się z bólu. Przyłożyłam dłoń do ust, by powstrzymać jęk.
McCartney chwiejąc się, powoli podniósł się na nogi, a wtedy Czarny popchnął go na pobliską ścianę i przytrzymał go tam.
-Jeszcze raz ją dotkniesz.- Głos bruneta nawet mnie przeraził.- A sprawię, że będziesz jeździł na wózku i już nigdy nikogo nie będziesz pieprzył, zrozumiałeś?
Nie ośmieliłam się wątpić w jego słowa, bo widząc jego obecny stan, był zdolny do wszystkiego. Przyglądałam się temu z niemałym lękiem, ale nie o faceta, a o Nathana. Blondyn był nauczycielem, mógł nie tylko spowodować, że chłopak zostanie wyrzucony ze szkoły, ale także pójdzie siedzieć. I to przeze mnie.
Czarny wymierzył kolejny cios w jego brzuch, ponieważ nie otrzymał odpowiedzi.
-Zrozumiałeś?- powtórzył. O ile to możliwe, dziewiętnastolatek wydawał się jeszcze bardziej wkurwiony, choć sama nie mogłam uwierzyć, że poziom jego agresji może dojść aż do takiego stopnia.
Patrząc na niego, dostrzegłam, że mógł nawet zabić gościa, a przy tym zbytnio by się nie przemęczył. Błagałam tylko w myślach, by tego nie zrobił. Chciałam go jakoś powstrzymać, ale nie potrafiłam zrobić nawet kroku.
Mężczyzna kiwnął lekko głową, najprawdopodobniej nie potrafił nic powiedzieć. Nastolatek odsunął się od niego, szepcząc coś do niego cicho, ale zbyt cicho, bym mogła to do słyszeć. Najwyraźniej stwierdził, że to co powie, może być zbyt brutalne dla mnie, bo McCartney wydawał się bardziej przerażony, niż kilka sekund wcześniej. Wstał chwiejąc się i opuścił jak najszybciej to miejsce, nawet na mnie nie patrząc. Choć dostał to, na co zasłużył, ja nie potrafiłam z tego powodu się cieszyć. Jakieś dziwne uczucie mówiło mi, że mimo wszystko to nie koniec.
Zerknęłam w stronę dziewiętnastolatka, a gdy ten zorientował się co robię, spojrzał mi prosto w oczy, a potem ruszył w kierunku korytarza, pozostawiając mnie samą.
Wzięłam głęboki oddech, próbując nie myśleć o tym, co dostrzegłam w jego oczach. Przyzwyczaiłam się do tego, że są takie puste, pozbawione uczuć, ale czasami coś się w nich pojawia, zwłaszcza gdy jest w tym miejscu. Lecz teraz oprócz wściekłości, która była jednym, wielkim niedopowiedzeniem, widziałam coś innego. Ból.
Nathan z niewiadomego mi powodu, mnie obronił. Tym samym stał się pierwszym człowiekiem, który to zrobił. To naprawdę dziwne uczucie.

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni. Przez ten czas chłopak nie pojawił się ani w szkole, ani na siłowni. Matt wspominał, że musiał gdzieś wyjechać, może tak było lepiej. Nie tylko dla niego, ale także dla mnie. Byłoby to chyba trochę niezręczne, patrzeć na niego i wiedzieć, że stanął w twojej obronie, choć wcale nie musiał. Mógł udać, że tego nie widzi. Nie byłam dla niego kimś ważnym, więc nie miał żadnego powodu, by mnie bronić. Jednak coś we mnie cieszyło się, że to zrobił.
McCartney następnego dnia nie pojawił się w szkole, ale dwa dni później już był. Nie zwracał na mnie kompletnie uwagi, ale byłam pewna, że to chwilowe. Obiecał, że wróci. Wrócił. Obiecał, że dokończy swojego „dzieła” i dokończy. A ja tylko z niepokojem mogę czekać na nasze kolejne spotkanie i być pewna, że już nie będę miała szczęścia. Bo tamten uczynek względem mojej osoby, zapewne będzie musiał mi starczyć na kolejne dwadzieścia lat. O ile tyle przeżyję.
Byłam szczerze zdziwiona, gdy w piątek na pierwszej lekcji zobaczyłam Nathana w szkole. Przypuszczałam, że nie pojawi się w tym tygodniu już w ogóle.
Stwierdziłam, że najlepiej będzie, jeśli udamy, że nic się nie wydarzyło i będziemy żyć tak jak przedtem, więc zamiast usiąść z chłopakiem, postanowiłam zająć miejsce tam, gdzie tego nienawidziłam. W środkowym rzędzie.
Nadal miałam przed oczami tą wściekłość wymalowaną na twarzy czarnowłosego, kiedy opuszczał halę. Byłam wdzięczna, za to co zrobił, ale jednocześnie ogarniał mnie strach, bo coś mi mówiło, że on może tak wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie i wtedy może zrobić krzywdę każdemu kto stanie mu na drodze.
Spojrzałam na niego i dostrzegłam, że patrzy na mnie rozbawiony, choć próbował to ukryć. Podniosłam prawą brew do góry zaintrygowana jego zachowaniem.
-Znam twoją tajemnicę, Grey- mruknął cicho oschłym tonem.
Myślicie, że w tym momencie się przestraszyłam? Ależ skąd! To dało mi ulgę, bo on był taki jak wcześniej i nic między nami się nie zmieniło.
-Co ty mi możesz zrobić, Sharp?- prychnęłam i wywróciłam oczami. Ulga.
-Barbie... Dzisiaj ring.
Ojojoj.

------------------------------
Długi rozdział mi wyszedł, mam nadzieję, że długością zrekompensuję Wam poprzedni, który naprawdę był krótki.
Rozdział pozostawiam Wam w opinii i już nie mogę się doczekać, aż będę mogła je przeczytać.
Zapraszam także na Wattpad, gdzie dodaję nowszą wersję Nienawiści.
wattpad.com/user/TaMroczna
Do Napisania 

sobota, 16 sierpnia 2014

13.ENEMY IF FRIEND

ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY

Są takie dni, które nie przynoszę nic szczególnego do naszego życia. Po pewnym czasie nawet ich nie pamiętamy. Są też takie, których wspomnienie pozostaje z nami do końca. Wspomnienia i te dni. To właśnie one nas zmieniają. To właśnie one zmieniły mnie.


Wchodząc do domu nieumyślnie trzasnęłam drzwiami, byłam pewna, że Margot zaraz wyskoczy z kuchni i pośle mi to swoje ostrzegawcze spojrzenie, które zazwyczaj bardziej nas bawiło niż mnie wystraszało. Ją też bawiło, ale nie chciała się przyznać. Pewnie nie mogła.
Rzuciłam torbę w kąt i rozejrzałam się, czekając na pojawienie kobiety. Zmarszczyłam brwi, gdy po kilku minutach nadal się nie pojawiała.
Westchnęłam ciężko i poszłam do kuchni, bo tam najprawdopodobniej można było znaleźć gosposie. Przy wejściu podskoczyłam i uderzyłam w ścianę ponad framugą drzwi. Tak, miałam dobry humor. Ostatnio często miałam dobry humor. Ale kto na moim miejscu by nie miał? Za tydzień był koniec pierwszego semestru, co oznaczało, że zostało mi tylko pół roku i pójdę do liceum. I mimo że ostatnio moja mama trochę dziwnie się zachowywała, a ja zaczynałam mieć podejrzenia co do jej zachowania, udawałam, że wszystko jest dobrze. Tak trzeba było, tego wymagali ludzie.
Usiadłam na blacie mebli obok miejsca, w którym Margot przygotowywała mięso.
-Jak było w szkole?- spytała dziwnie zdenerwowanym głosem, a ja zmarszczyłam brwi. Najwyraźniej rodzice się pokłócili.
Wywróciłam oczami sięgając po czerwone jabłko i wgryzając się w nie.
-Było ok- kiwnęłam głową oszukując, i ją, i siebie.- Gdzie mama?
Po raz kolejny tego dnia rozejrzałam się, a patrząc na salon, nie widziałam w nim matki. Zerknęłam w stronę zegara i zastanowiłam się, czy czasem nie miała wizyty u fryzjera lub kosmetyczki. Lecz nic nie przychodziło mi do głowy.
Przeniosłam wzrok na Margot, która przestała przyprawiać mięso i wciągnęła powietrze, a jej wzrok był wszędzie tylko nie na mojej osobie.
-Margot?- Patrzyłam na nią znacząco, jakby próbując dostać potwierdzenie nie wypowiedzianego pytania.
-Nie możesz... Nie wolno przeszkadzać twojej matce...
Zeskoczyłam z blatu i szybkim krokiem udałam się w stronę schodów. Pokonałam wszystkie schody i skierowałam się do sypialni rodziców, bo mama często lubiła odpoczywać w niej.
Zapukałam do drzwi trzy razy i bez pozwolenia, otworzyłam je. Zatrzymałam się w drzwiach zbyt zszokowana tym widokiem by zrobić cokolwiek innego. Pod pościelą coś się poruszyło, a potem dostrzegłam dwie głowy. Matki i... no właśnie.
Jeśli kiedykolwiek ktoś przyłapał rodziców w TEJ sytuacji, to wie jak to jest. Ale co innego przyłapać matkę z jakimś innym facetem. Zrobiło mi się jednocześnie niedobrze i duszno, a przy okazji słabo. Miałam natychmiastową potrzebę opuszczenia tego domu. Stałam w tych drzwiach jeszcze tylko sekundę.
Nawet nie wiem, kiedy się zerwałam i zaczęłam zbiegać po schodach. Zgarnęłam po drodze moją torbę i wybiegłam z domu, z tyłu słysząc jeszcze głos Margot. Głos, który prosił, bym uważała, jednak teraz nie miało to znaczenia.
Ona naprawdę zdradzała ojca. Myślałam. Myślałam, że to moja durna wyobraźnia, ale to była prawda. Jeszcze w naszym domu, w ich sypialni, wiedząc, że w każdej chwili mogę pojawić się ja albo tata.
Kilka przecznic dalej zatrzymałam się i przyłożyłam do ust wierzch dłoni, próbując nie krzyknąć. Nie płakałam, nie potrafiłabym płakać. To nie była moja wina, ale czułam się teraz jakbym i ja okłamywała ojca. On na to nie zasłużył. On na to po prostu nie zasłużył.
Po chwili ruszyłam dalej czując nadal mdłości i kołatanie serca. Moja pierwsza impreza. Mój pierwszy alkohol. Pierwszy krok matki, by zniszczyć naszą rodzinę.

Stałam otulona silnymi ramionami. Wtulałam się w chłopaka, nawet nie wiem jak długo. Ale na początku w ogóle do mnie nie dochodziło to, że właśnie tak jest. Przez jakiś czas nie czułam i nie słyszałam nic. To tak, jakbym była w jakieś próżni. Jeśli tak można było to przyrównać.
Dopiero później przestałam się tak histerycznie trząść, a drgawki powróciły do swojego normalnego tempa, przypominając mi, że ćpałam. Że ta zawsze będzie przy mnie i będzie pokazywać co zrobiłam samej sobie.
Jeszcze później znów słyszałam i czułam, a kilka minut później. Minut? A może godzin? Naprawdę nie miałam pojęcia. Zorientowałam się, że się do kogoś przytulam. To było tak dziwne uczucie, tak nieznane, a raczej zapomniane. Już nie pamiętałam, jak to jest móc się schować w czyjś ramionach i pomyśleć, że prawdziwy świat nie istnieje, że jest tylko tu i teraz.
W tej samej chwili, gdy pomyślałam to, wyrwałam się z objęć osoby, trzymającej mnie. Nie podniosłam wzroku, nie chciałam wiedzieć kim jest ten ktoś, lecz już wiedziałam. Przez przebyty z nią czas, znałam doskonale perfumy tej osoby. Zaczęłam odsuwać się na bezpieczną odległość, a ręce przysunęłam do klatki piersiowej jakby nie chcąc dopuścić go bliżej.
Zrobiłam jeszcze dwa kroki i od Nathana dzieliły mnie teraz trzy metry. Nie byłam pewna czy na pewno tyle możliwe, że więcej lub nawet mniej. Ale to nie miało większego znaczenia.
-Ty... Ty...- Cholera jasna. Czy musiałam się jąkać? Możliwe, że było to spowodowane bolesną suchością w gardle. A możliwe, że był to po prostu efekt szoku. Dla pewności zrobiłam jeszcze jeden krok w tył i wpadłam plecami na worek. Odskoczyłam przestraszona w bok i przyłożyłam dłoń do czoła. Rozejrzałam się w poszukiwaniu moich zgub, bo na dłoniach miałam jedynie te taśmy, podobno są lepsze od bandaży. Chciałam móc sięgnąć po rękawice, ale te jak na złość musiały leżeć niedaleko Czarnego. Praktycznie tuż u jego stóp. Życie się ze mnie nabija.
On stał oparty o pobliską ścianę z założonymi rękami i wpatrywał się we mnie nieodgadnionym wzrokiem.
-Grey, wysłów się wreszcie.- Jego głos był szorstki, ale miał w sobie nieznaną mi nutę czegoś. Przejechał wzrokiem po całej mojej osobie, a potem zatrzymał się na oczach.
Dłoń zjechała mi po całej twarzy i spoczęła na ustach, a ja sama pokręciłam przecząco głową jakby próbując wyrzucić z niej niechciane wspomnienie. On mnie zniszczył. Zniszczył moją tarczę jedną chwilą. Zniszczył coś, nad czym pracowałam przez kilka lat. Pierwszy raz zawahałam się przy tym, czy czasem on naprawdę kogoś nie zabił lub nie zgwałcił. Pierwszy raz ogarnęły mną wątpliwości.
Czułam się tak, jakby mógł wejść do mojej głowy i zobaczyć o czym myślę. Jakbym była naga, pozbawiona wszystkiego co ukrywało tą osobę w środku. Ale to nie mogło być możliwe. Ona nie mogła żyć. Ona nie żyła!
Po raz kolejny pokręciłam głową, a z moich ust wydobył się dźwięk jakby zgłuszonego krzyku. Zachowywałam się idiotycznie i sama bym to wiedziała, gdybym potrafiła chociaż przez chwilę myśleć.
Był moim wrogiem. Był sprzymierzeńcem.
Wiedziałam o nim dużo. Nie wiedziałam nic.
On.
On wiedział o mnie wszystko. A bynajmniej więcej, niż ktokolwiek inny.
-Ty!- warknęłam, ale nie było w tym chłodu na jaki liczyłam. Nie byłam nawet pewna, czy to usłyszał, bo dłoń nadal była przy ustach. Opuściłam ją, a ona odruchowo zwinęła się w pięść.- Ty gnoju!
Nie no, Grey. Tylko na tyle cię stać? Gnoju? Hahaha
Podniósł prawą brew, jakby nie wierzył w to co usłyszał. Szczerze ja też w to nie wierzyłam.
-Coś ty powiedziała?- Było w tym zdaniu więcej rozbawienia niż złości. No jasne, teraz się ze mnie śmiej. Gnój.
-Ja...- Znów zaczęłam się jąkać. Naprawdę? Jak jakaś idiotka zacznę się zacinać, a moją pewność siebie szlak trafi.- Ja...Ten.. To...
Przymknęłam oczy i wypuściłam powietrze ze świstem. Serce nadal biło mi jak oszalałe, a oddech nie był zbyt równy.
On znalazł moją słabość.
A znając czyjąś słabość, jesteś panem tej osoby.
-Gnój- powtórzyłam ściszonym głosem nadal nie otwierając oczu. Po chwili dodałam pewniej.- Nazwałam cię gnojem, bo to prawda. Tak bardzo cię to bawiło, prawda? Zadowolony z siebie jesteś? Zniszczyłeś coś, co mi pomagało, wiesz?
Uniosłam powieki by na niego spojrzeć, by pokazać, że mówię po raz pierwszy coś naprawdę poważnie.
-Nie pójdziesz dalej, jeśli nie zmierzysz się z własnymi wrogami, z swoimi słabościami i lękami.- Wzruszył ramionami i sięgnął po butelkę z napojem.
-Co ty możesz o tym wiedzieć?- prychnęłam.- Jesteś jak syn dla Matt'a. Twój ojciec pewnie jest o to zazdrosny, ale to tylko jedyny wasz problem w rodzinie. No, oczywiście oprócz tego, że każdy się ciebie boi w szkole. Twoja matka pewnie codziennie zamartwiała się, co się z tobą dzieje, dopóki nie poznałeś Matta, prawda? Tak wyglądało twoje życie. Nic nie wiesz o mnie i o prawdziwych problemach.
Odwróciłam się napięcie i wypuściłam całej powietrze z płuc. Powoli oddalałam się w stronę szatni, kiedy się odezwał.
-Nawet nie wiesz, ile był dał, by znów zobaczyć matkę.
Stanęłam na chwilę i przez moment szukałam drugiego znaczenia w jego wypowiedzi. Pochyliłam głowę, dobrze wiedząc o co mu chodzi. Jego matka nie żyła. Ale ja nie chciałam tej wiedzy.
-------------------
Hej. Pogrubiona czcionka to wspomnienie, w poprzednim rozdziale także ono było, ale teraz poprawiłam czcionkę by wyróżniało się od tekstu.
Wiem, że rozdział jest do du... Dobra, nie dokończę. Zostawiam Wam go do opinii.
Na Wattpad drugi rozdział, a teraz spróbuję wyjaśnić tym, którzy nie rozumieją o co w nim chodzi, nie martwcie się, nie jesteście sami. Ja też jeszcze teraz często nie rozumiem o co chodzi. 
Jest to portal, na którym trzeba założyć konto, żeby cokolwiek można było zrobić. Gdy już ma się to konto, można czytać lub pisać samemu (albo obie te rzeczy) opowiadania i tam wrzucać. Wszystkie ff, opowiadania własne i tłumaczenia. Jest to o tyle fajne, bo każde opowiadanie musi być dodane do poszczególnej kategorii, a z niej dodatkowo do podkategorii. Nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać. To chyba wystarczy, a jeśli ktoś założy tam konto, to pewnie uzyska odpowiedzi na resztę swoich pytań.
Jeśli macie jakieś pytania, to piszcie śmiało.
Do napisania

środa, 6 sierpnia 2014

12. LET ME OUT

Śmierć ma wiele twarzy. Możesz nadal żyć, a tak naprawdę już dawno być martwym. Bo umarło coś w tobie, coś co robiło z ciebie człowieka, którym byłeś. Możliwe, że śmierć jest prosta, łatwa. Moja nie była. Jednak jestem jednego pewna, że życie jest trudniejsze.


Słuchałam nowej płyty Linkin Park i wpatrywałam się w sufit, gdy ktoś zdecydował się zakłócić mi spokój i zjawić się w moim pokoju. Już miałam wyrzucić tą osobę, kiedy w drzwiach pojawiła się sylwetka Margot, naszej gosposi.
Rzuciłam w jej stronę pytające spojrzenie, a ona poprosiła, żebym ściszyła muzykę. Wywróciłam oczami, jednak podniosłam swój tyłek z łóżka i wyłączyłam odtwarzacz. Gdyby ktoś inny mnie o to poprosił, pewnie bym to olała i kazała wyjść tej osobie, ale nie Margot. Ona to co innego. Nie pytała, nie miała pretensji. Znała prawdę i wiedziała dlaczego to wszystko robiłam. Jednak była nadal i może dlatego miałam do niej inny stosunek.
-Przeszkadzasz mi- powiedziałam powracając na łóżko.
-Matka chce byś zeszła do niej.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a moje ciśnienie od razu się podniosło. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam w kierunku drzwi.
-Mówiłam, że jak coś chce, to ma ruszyć dupę i sama przyjść- wydarłam się na niewinną kobietę wymijając ją w drzwiach. Zbiegłam po schodach i poszłam do salonu, bo tam zazwyczaj była. No chyba, że dawała dupy kolejnemu facetowi, ale to co innego. Jedyne co było ważne to, to że przy ludziach była idealną żoną i matką. Suka.
Siedziała na obitej skórą kanapie i popijała kawę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, nie mającego pewnie nawet trzydziestki. Myślałam, że puszczę pawia.
Może teraz jeszcze mam poznawać facetów, z którymi się pieprzy?
Koleś miał ciemne blond włosy i złotobrązową opaleniznę. Kiedy jego wzrok przeniósł się na moją osobę, dostrzegłam, że jego oczy były ciemnoniebieskie. Miał idealne, śnieżnobiałe uzębienie jak z reklamy pasty do zębów.
Wywróciłam oczami.
Mężczyzna przejechał wzrokiem po całej mojej osobie, co ani trochę mnie nie speszyło. Założyłam dłonie na klatce piersiowej i czekałam na chwilę, aż będę mogła wrócić do swojego pokoju by nie patrzeć na matkę.
-Naomi.- Na głos matki, będący bardziej słodki niż lukier mało nie puściłam pawia.- Ostatnio masz problemy z matematyką, prawda? A w końcu za kilka miesięcy idziesz do liceum.
-I co z tego?- wzruszyłam ramionami.
-Pan McCartney będzie twoim korepetytorem. Tamten semestr nie poszedł ci za dobrze, ale jestem pewna, że przy pomocy pana profesora, na pewno poprawisz oceny.- Posłała szeroki uśmiech w stronę blondyna, a on go odwzajemnił.
Kiwnęłam głową, nie miałam problemów z matematyką. Ona tylko chciała zakryć to, że chodzi z nim do łóżka.
Spojrzałam na matkę, nawet nie wiedziała ile wiem. I nie wiedziała, kogo sprowadza do domu.



Spojrzałam na zegarek i westchnęłam ciężko. Odłożyłam ołówek i oparłam się o oparcie krzesła. Zostało piętnaście minut, a ja czułam, że nie wytrzymam w tym pomieszczeniu nawet pięciu.
Przyjrzałam się moim nadgarstkom i zastanowiłam, jakby wyglądały z bliznami po cięciach. Mogłam nawet sobie wyobrazić jak przejeżdżam palcami po nich i czuję wypuklenia w miejscu blizn. Zrobiłam to, jednak nie poczułam nic więcej oprócz gładkiej skóry, kości i żył. Miałam kilka rzeczy, których nigdy w życiu nie zrobiłam i których nigdy nie miałam robić. Jedną z tych rzeczy była miłość, nie wierzyłam w nią. A jak można się zakochać, gdy się w to nie wierzy? No właśnie. Drugą, było cięcie się. Ci którzy się cięli, byli słabi. Ja nie byłam. Narkotyki nie są słabością.
Poczułam uścisk w żołądku i musiałam zacisnąć zęby oraz dłonie w pięści. Podniosłam wzrok, wszyscy byli zajęci zadaniami oprócz mnie i Sharpa. Siedział rozwalony na krześle i bazgrał coś na kartce. Mój wzrok powędrował na przód klasy. On siedział przy biurku i coś pisał. Po chwili spojrzał na mnie i dostrzegłam, że uśmiecha się pod nosem. Też to zrobiłam. Tyle, że w tym uśmiechu nie było nic z radości i szczęścia. Była nienawiść i obrzydzenie, kpina i ironia. Przymrużyłam oczy. Nie mogłam się bać. Już nie.

Wchodząc do domu jak zwykle trzasnęłam drzwiami. Rzuciłam torebkę w kąt i skierowałam się w stronę kuchni. Stanęłam w wejściu i założyłam dłonie na piersi. Miałam ochotę zwymiotować widząc matkę, ale zmusiłam się do przyglądania się jej osobie. Jak gdyby nigdy nic krzątała się po pomieszczeniu przygotowując posiłek. Nie zauważyła mojego przybycia.
-Chcę się widzieć z ojcem- zażądałam lodowatym tonem. Wystraszona kobieta upuściła talerz, a ten roztrzaskał się na kawałki u jej stóp.
Pokręciła głową wzdychając ciężko i pochyliła się by pozbierać coś, co kiedyś było naczyniem.
-Mogłabyś jakoś dawać znak, że wchodzisz- powiedziała z wyrzutem, ale mnie jakoś przykro się nie zrobiło.
-Stoję tu od pięciu minut, to ty powinnaś mnie zauważyć.- Podeszłam do stołu i usiadłam na jedynym z krzeseł zakładając nogę na nogę. Zaczęłam przyglądać się moim paznokciom, bo były one dużo ciekawsze niż moja matka. Westchnęłam zirytowana.- Do cholery, potem to kobieto pozbierasz!
Zignorowała mnie i dopiero kiedy pozbierała wszystkie odłamki rozbitego talerza zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem. Widziałam odmowę w jej oczach, ale gówno ona mnie interesowała. Chciałam się spotkać z ojcem i ona to miała załatwić. Czy chciała czy nie.
-Nie możesz się z nim spotkać- powiedziała w końcu i zaczęła kroić paprykę.
-Mam prawo do spotkania z własnym ojcem!- Zaczynałam tracić cierpliwość, a jednocześnie znów dopadał mnie głód. To nie było tak, że on pojawiał się czasami. On był cały czas, tylko zazwyczaj był do wytrzymania. Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam głęboki oddech.- Kim ty niby jesteś, żeby mi mówić co mogę a czego nie?!
Otworzyłam powieki. Przestała kroić i obróciła się w moją stronę nadal dzierżawiąc w dłoni nóż. Popatrzyła mi prosto w oczy jakby szukając w nich odpowiedzi, lecz moje jak zwykle były puste.
-Twoją matką- odpowiedziała, a ja w tej samej chwili wybuchnęłam śmiechem. Nie był to normalny śmiech, a przerażające dźwięki, wystraszające nawet ją.
Tak, mamusiu kompletnie zwariowałam. Ciekawe czyja to zasługa?
-Obie wiemy, że jesteś nią tylko w papierach- powiedziałam głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.- Tak naprawdę nigdy nią nie byłaś.
-Nie masz prawa tak się do mnie zwracać!
Wstałam i spojrzałam na nią z litością.
-Ty nie masz prawa utrudniać mi kontaktu z ojcem. Masz załatwić mi przepustkę.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam.

Wzięłam głęboki oddech i zatrzymałam się przed budynkiem. Spoglądnęłam przez ramię, czy nikt za mną nie szedł i powoli popchnęłam drzwi. Weszłam do środka i rozejrzałam się po wnętrzu szukając jakiś oznak zmian. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może tego, że gdy wejdę tu po tych kilku dniach przerwy, coś zmieni się w tym miejscu i go nie poznam? Że stanie się obce i przestanie być lepszym miejscem od tego, w którym teraz musiałam mieszkać? Jednak nic się nie zmieniło, wszystko było na swoim miejscu. Było trochę ciemniej niż zwykle, a to dlatego, iż tylko niektóre lampy zostały włączone.
W hali oprócz mnie były tylko dwie osoby i jedna z nich właśnie szła w moim kierunku. Osiłek stanął przede mną z wyczekująco miną. Przejechałam językiem po dolnej wardze myśląc nad słowami, które mam powiedzieć.
Popatrzył mi w oczy i chyba znalazł odpowiedź, bo kiwnął głową i wskazał mi, bym poszła do szatni. Tak też zrobiłam.
Biegi, skakanka, biegi, worek, biegi...
-Ring.- Miałam właśnie uderzyć w worek, gdy znieruchomiałam. Matt dzisiaj nie odezwał się do mnie ani słowem. Każdą rzecz wskazywał mi, ale nie mówił przy tym. Nawet kiedy waliłam worek tak słabo jak pięciolatek, nic nie powiedział. To naprawdę było irytujące.
Zerknęłam w stronę ringu i wymierzyłam cios w czerwoną rzecz.
-Nie- zaprzeczyłam stanowczo.- Nie to jest mi potrzebne! Przecież dobrze wiesz! A poza tym, on mnie w końcu tam zabije!
Po ostatnim razie kiedy Nathan wpadł w furię, zdecydowałam, że nigdy więcej nie wejdę z nim na ring. Niech robi co chce, ale trzyma się ode mnie z daleka. To, że pozwolił mi siedzieć ze sobą na matmie nic nie znaczy.
Dalej waliłam w ten worek i byłam coraz bardziej zła, bo nic nie przynosiło mi ulgi. Nie czułam zmęczenia. Musiałam coś zrobić, po czym nie umiałabym nawet stać na nogach.
W pewnym momencie poczułam jak ktoś obejmuje mnie od tyłu i odciąga od worka. W pierwszym momencie znieruchomiałam, a oddech ugrzązł mi w gardle. Kiedy poczułam czyjejś dłonie na swoim brzuchu, moje serce niebezpiecznie przyspieszyło, oddech stał się jeszcze płytszy a krew huczała mi w uszach. Zaczęłam się wyrywać, krzyczeć, kopać, jednak na nic to się zdawało, ponieważ osoba trzymała mnie przez to jeszcze mocniej. Wbijałam paznokcie w jego dłonie, ale on zdawał się nie odczuwać bólu.
-Puść mnie- wydarłam się na cały głos. Było to bardziej błaganie niż rozkaz. Szarpałam się coraz mocniej, w oczach pojawiły się łzy zamazując cały obraz i pozwalając by wspomnienia pojawiły się za niego. Wspomnienia, których nigdy więcej nie chciałam pamiętać, które wyrzucałam ze swojej pamięci upijając się do nieprzytomności.
Chciałam tylko się odsunąć, by on wziął te ręce z mojego brzucha. Nie potrafiłam wziąć normalnego oddechu. Nie umiałam zaczerpnąć powietrza i zaczynałam się dusić.
Nie potrafiłam się wydostać, nie mogłam pozbyć się scen powtarzających się w mojej głowie, jakby ktoś włączył powtarzanie. Łzy spływały po policzkach uświadamiając, że nie płakałam od tak dawna, że nie pamiętałam kiedy ostatni raz to robiłam. Jedyne co miałam w głowie to ucieczka, więc nie mogłam się poddać. Nie mogłam dać Mu tej chorej satysfakcji. Moje ciało drżało tak bardzo, że mogło się wydawać, iż dostałam ataku padaczki. Byłam przerażona. Nie umiałam przekonać siebie, że to nie On. Że osoba, która mnie trzyma, nie chce mi zrobić krzywdy. Nie chciałam przechodzić przez to jeszcze raz. Tak bardzo nie chciałam przechodzić przez to jeszcze raz.
-Nie udawaj takiej cnotki...
-Naomi uspokój się.
Nie potrafiłam rozróżnić, który głos jest wspomnieniem, a który rzeczywistością.
-Jesteś taka jak twoja matka...
-Przestań się szarpać, zrobisz sobie tylko krzywdę.
Próbowałam wszystkiego, żeby tylko mnie puścił. Dlaczego on nie chciał mnie puścić? Co takiego mu zrobiłam, że nie mógł tego zrobić? Co chciał osiągnąć przez to?
-Pierdolona dziwka...
Pierwsze uderzenie, upadek. Pierwsze kopnięcie, pierwszy zapalony papieros. Pierwsza próba ucieczki, nieudana. Kolejna, taka sama. Pierwszy zgaszony papieros, potworny ból.
-Nie!- krzyknęłam nie chcąc widzieć i czuć tego dalej.- Puść mnie!
-Jesteś nic nie wartą dziwką...
-Nic ci nie zrobię.
-Masz liczyć, suko, rozumiesz? Każdego dnia, codziennie masz liczyć i przypominać sobie, że wrócę...
Nie mogłam dalej tego znieść. Usłyszałam przerażający dźwięk, jakby jakieś zwierzę zaczęto rżnąć i zrozumiałam, że ten dźwięk pochodzi z mojego gardła.
Przestałam walczyć. Nie miałam szans.
-A wtedy dokończę.
Ktoś obrócił mnie i przytulił. Drgając schowałam twarz w dłoniach i wtuliłam się w tą osobę. Próbowałam zagłuszyć dźwięk płaczu, lecz nie potrafiłam. To wszystko powróciło. Powróciło, a ja byłam zbyt słaba by to wytrzymać. Byłam zbyt słaba.
----------------
Uch...
Kompletnie nie wiem, co mam napisać. Może nie napiszę nic, na temat tego rozdziału. Opinię pozostawiam Wam.
Jeśli są tu jacyś czytelnicy nienawiści, to informuję, że na wattpadzie została opublikowana nowa wersja pierwszego rozdziału pierwszej części, więc zapraszam. 
 http://www.wattpad.com/user/TaMroczna
 A jeszcze jedno, niektórzy napisali, że nie widzą obrazka z boku. Nie wiem co się stało, bo u mnie jest on widoczny. Jeśli nadal ktoś go nie widzi, to proszę o informacje, wtedy będę musiała zmienić szablon.
Do napisania

piątek, 1 sierpnia 2014

11. FALL DOWN

Wszyscy byliśmy aniołami. Bez wyjątku. Jednak my pragnęliśmy czegoś więcej. A jeśli posiadaliśmy wolność wyboru, czemu mieliśmy jej nie wykorzystać? Wykorzystaliśmy ją, a to spowodowało, że spadliśmy i powstali. Upadli.
Rzuciłam torbę na ławkę i poszłam się przebrać. Dokładnie zmyłam z twarzy makijaż, a włosy związałam w wysokiego kucyka. Drżącymi rękami zawiązałam sznurówki i biorąc butelkę z wodą, opuściłam szatnię.
Stojąc w cieniu przyglądałam się wszystkim obecnym osobą. Matt co jakiś czas podchodził do kolejnej osoby i zajmował jej chwilę. Założyłam dłonie na klatce piersiowej i zmarszczyłam brwi. Nie potrafiłam zebrać myśli w całość. Uciekłam dzisiaj ze szkoły. Stąd też chciałam uciec.
Usiadłam na chłodnej podłodze i odchyliłam głowę do tyłu. Było zbyt wiele ludzi. Zbyt wiele, bym mogła wyrzucić z siebie to wszystko i zbyt wiele by cokolwiek tam mogło mi pomóc.
Miałam cholernie dość tego starania się. Po jaką cholerę się starałam? Co niby chciałam tym udowodnić? Że co? Że nie upadłam na samo dno?
-Grey przecież wszyscy wiedzą, że to prawda- warknęłam do siebie rzucając butelką o ścianę. Odgłos uderzenia rozniósł się echem po korytarzu, ale tam został. Na hali nikt tego nie usłyszał. A zresztą, co mnie to miało obchodzić?
Byłam wściekła. Nie. To za mało powiedziane. Byłam bardzo, ale to bardzo wkurwiona i jedyne co miałam w głowie to działka. Piękna biała kreska, kilka sekund i zapomnienie. Zbyt bardzo brakowało mi tego uczucia. Takie niebezpieczne, a jednocześnie dające najwięcej bezpieczeństwa. Bo tak się czułam, kiedy wzięłam. Bezpieczna. I nic, a przede wszystkim nikt nie mógł tego zmienić.
Kiedy w końcu podniosłam swój tyłek z podłogi, dostrzegłam, że Osiłek idzie w moją stronę.
-Pokaż oczy.- Był całkowicie poważny i opanowany. Przejechał wzrokiem po całej mojej osobie i zatrzymał się na twarzy.
-Nie brałam.- Spróbowałam go wyminąć, ale uniemożliwił mi to kładąc dłoń na moim ramieniu. Strzepnęłam jego dłoń z wściekłością wypisaną na twarzy. Co on sobie myślał? Nie przychodziłam tu dla niego. Sam tak powiedział, więc powinien odwalić się ode mnie i zacząć coś robić.
-Naomi jeśli kłamiesz...- w tych słowach nie było złości. Możliwe, że była troska, ale to właśnie ta troska, która była tak bliska litości, zdenerwowała mnie najbardziej.
-Kurwa mać!- krzyknęłam.- Czy do ciebie człowieku nie dociera, że nie brałam?! Jestem czysta i bardzo żałuję, że tak jest. Wolałabym zaćpać się na śmierć niż dalej tutaj być, ale jestem! Od trzech lat jestem na tym durnym świecie i żyję. I zostawiłam ostatnią rzecz jaką miałam. By tutaj być.
Ostatnie dwa zdania powiedziałam praktycznie szeptem. Nie chcąc dłużej tam stać, ruszyłam przed siebie. Podeszłam do wolnej bieżni i nie przejmując się rozgrzewką, od razu nastawiłam na szybki bieg. Nie powiedziałam tego. Nie mogłam tego powiedzieć. Nie mogłam wyjawić prawdy.
Zrobiłaś to.
A będziesz tego żałować.
Ja nie żałuję niczego, do cholery! Nie czuję, nie powinnam czuć. Ból już nie daje ulgi, przekroczyłam granicę i nadal tutaj jestem. Już nie mogłam oszukiwać samej siebie. Zmieniałam się. Wydałam na siebie wyrok. Przegrałam. Jednak nie zamierzałam się poddać. Nie tym razem. Tym razem będzie inaczej.

-Idziemy.
Zmarszczyłam brwi, ale zignorowałam osobę, która stała obok. Nie wiem ile już przebiegłam, mało mnie to interesowało. Dzisiaj nie zamierzałam zajmować się niczym innym niż bieganiem.
-Barbie nie wnerwiaj mnie- ostry ton już wiadomej mi osoby zwrócił moją uwagę na moment. Rzuciłam w kierunku Czarnego krótkie spojrzenie, jednak nadal nie wyłączyłam bieżni.
-Przez ciebie straciłam szanse na dobry dzień- warknęłam.- Kto kogo tu wnerwił?
Wolałam zrzucić na niego winę. Tak było prościej. Każdy tak robił. Zwalał winę na drugiego i tym samym siebie oczyszczał. Gdyby nie Nathan teraz pewnie zabawiałabym się z tym... Mniejsza z tym jak miał na imię. Nie miałam pamięci do imion. Ale on miał coś czego pragnęłam. Coś co pomagało mi w trudnych chwilach, a Czarny mi to odebrał. Tak jak kiedyś On.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy chłopak wyłączył maszynę, a tym samym spowodował, że poleciałam do tyłu i pewnie rozwaliłabym sobie głowę, gdyby nie winny tego wszystkiego. Poczułam jak zawisłam kilka centymetrów nad podłogą podtrzymywana tylko przez ramię bruneta, który złapał mnie w ostatniej chwili.
Nathan pochylał się nade mną, a ja patrzyłam na niego zszokowana. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, on postawił mnie i odsunął się na bezpieczną odległość. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do niego tyłem. Próbowałam uspokoić serce, który biło stanowczo za szybko. Nie wiedziałam z jakiego powodu, ale wolałam sądzić, że to przez bieg.
-Czy ty do cholery nie myślisz?!- Popatrzyłam na niego, gdy byłam pewna, że na mojej twarzy zniknęły jakiekolwiek oznaki... czego? Zawstydzenia, zaniepokojenia, ulgi? Pierwszy raz nie miałam pojęcia co tak naprawdę czułam.
-Idziemy biegać.- Wzruszył ramionami i rzucił w moim kierunku butelkę wody. Przeszedł obok mnie i ruszył w kierunku wyjścia.
-Biegałam, jakbyś nie zauważył- zawołałam za nim.
Dopiero po chwili zorientowałam się o co mu chodziło. Mieliśmy iść biegać. Na zewnątrz. Niechętnie ruszyłam za nim, a przed wyjściem zawahałam się.
-Grey chyba nie powiesz mi, że boisz się porażki.- Ewidentnie się ze mnie nabijał i sprawiało mu to radość. Popatrzyłam na niego przez moment, a potem na drogę.
-Gdzie będziemy biegać?- spytałam udając znudzoną. Zrobiłam kilka kroków na przód i rozejrzałam się uważnie w około.
Obiecał, że nic nie będzie takie jak wcześniej.
Przełknęłam ślinę i założyłam za ucho pasmo włosów, które wypadły spod gumki.
-Tu niedaleko jest park.- Wzruszył ramionami.- Jest porośnięty, ludzie tam nie chodzą. Nikt nas razem nie zobaczy.
Tego obawiałam się najmniej. Miałam w dupie, czy ktoś nas razem zobaczy czy nie. Co to by zmieniło? Para odmieńców, którzy biegają wieczorem po parku. Bałam się wspomnień. Właśnie dlatego nie chciałam się zmieniać. Bo znów zaczynałam się bać.
-Nie będę biegać z tobą- zaprzeczyłam siadając na metalowej ławce, która jeszcze była ciepła.
-Będziesz.
-Bo ty tak powiedziałeś?- prychnęłam nerwowo tupiąc nogą. Nie mogłam iść biegać. Nie teraz. Nie dzisiaj.
-Idziesz biegać albo powiem Matt'owi o dzisiejszej akcji.
Podniosłam wzrok by na niego spojrzeć. Mówił poważnie, nie żartował. Spojrzałam mu prosto w oczy widząc w nich wyzwanie. Po raz kolejny poddawał mnie testowi. Sprawdzał moje możliwości, moją siłę walki.
I kiedy miałam już dać za wygraną, coś zwróciło moją uwagę. W innym wypadku pomyślałabym, że to przewidzenie. Mój mózg odruchowo zaczął sobie wmawiać, że to co widzę jest przewidzeniem. Wiele razy miałam omamy z tym widokiem. Jednak tym razem to była prawda.
Znieruchomiałam. Przestałam oddychać. Przestałam reagować na wszystko co mnie otaczało. Krew huczała mi w uszach, a jedyne słowo, które przebijało się przez to wszystko było „uciekaj”.
On wrócił. On mnie zauważył. A ja znów miałam piętnaście lat.
-Nathan- szepnęłam.- Zabierz mnie stąd. Proszę.

Przeszłość jest, była i będzie. Tylko od ciebie zależy jak ją wykorzystasz.
Westchnęłam ciężko poprawiając spódniczkę. Jeśli można było ją tak nazwać, bo oczywiście ledwo zakrywała mi dupę. Nie wiedziałam, że powrócenie do szpilek będzie jeszcze trudniejsze niż to, że przestałam w nich chodzić.
Szłam przez korytarz, który był już praktycznie pusty. Kilka minut temu rozbrzmiał dzwonek informujący uczniów, że pierwsza lekcja właśnie się rozpoczęła i zaczął się nowy tydzień nauki. Od tamtego dnia nie pokazałam się na siłowni. Czy było mi przykro z tego powodu? Jeśli ktoś chciał kłamstwa, to mogłam odpowiedzieć. Nie, nie było mi przykro. Jednak prawdę pozostawię dla siebie.
Grey walczyłaś o to by być zimna. Tamten dzień był chwilą słabość, ale go przeszłaś.
Otworzyłam drzwi nie pukając. Nie spojrzałam nawet na biurko nauczycielki, która pewnie znów zapisała moje spóźnienie. Powinnam za to odsiedzieć jedną godzinę lekcyjną, ale jakoś nigdy nie miałam po drodze by się tu zjawić drugi raz tego samego dnia.
Ruszyłam w stronę mojej ławki ignorując dziwne zachowania ludzi. Na sekundę spojrzałam na Nathana i spostrzegłam, że też zachowuje się dziwnie. Wpatrywał się w nauczycielkę.
-Panno Grey ma pani spóźnienie.- Zatrzymałam się w pół kroku.- Nie powinna pani tego robić.
NIE. NIE. NIE.
Słyszałam rozbawienie w jego głosie, choć dobrze wiedziałam, że na twarzy jest opanowany. Przygryzłam dolną wargę i stwierdziłam, że już nie pamiętam kiedy ostatni raz to robiłam.
-Cóż- przybrałam znudzony ton.- Robię to co chcę i kiedy chcę.
Obróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu prosto w oczy. Jego były wyraźnie rozbawione, patrzył na mnie jakbyśmy mieli oboje wspólny sekret i jakby to było bardzo ekscytujące i zabawne. Jeśli do tego, że mamy wspólny sekret mogę przyznać rację, to do tego drugiego mam całkowicie inne zdanie.
-Jestem nowym nauczycielem matematyki, a ty młoda damo spędzisz dzisiaj ze mną dodatkową godzinę- posłał mi szeroki uśmiech hollywoodzkiej gwiazdy filmowej.
Ciekawe czy jak posuwałeś moją matkę, też mówiłeś do niej „młoda damo”.
-To się okażę- warknęłam.
-Tutaj- usłyszałam szept, kiedy zbliżałam się do mojej ławki. Zerknęłam w stronę Czarnego, ale ten była zapatrzony w pustą kartkę przed sobą. Jednak po chwili jego usta znów się poruszyły.
Zajęłam miejsce obok niego przy ścianie. Gdyby ktoś stanął z boku możliwe, że nie dostrzegłby mnie za chłopakiem.
Wyciągnęłam swoje rzeczy i chwyciłam do ręki ołówek. Ostatni raz zerknęłam na Nathana, a potem na Niego. Ten drugi choć tłumaczył coś uczniowi po drugiej strony sali, patrzył na mnie. Podniosłam wyżej głowę i posłałam mu wyzwanie. Kiedy się odwrócił, wróciłam do mojej kartki i mimowolnie nabazgrałam banalne i nic nieznaczące słowo.
„Dziękuję”.
---------------
JESTEM!
Dziękuje wszystkim, którzy czekali cierpliwie na kolejny rozdział. Jestem Wam bardzo wdzięczna, że ze mną zostaliście, choć najchętniej nigdzie bym nie wyjeżdżała i nie zmuszała Was do kilkutygodniowego czekania. Ale już jestem i nie zamierzam wyjeżdżać na dłużej niż weekend.
W ten rozdział jest taki trochę przełomowy. Bynajmniej moim zdaniem. W nim pokazałam Wam trochę innej strony Nathana i Naomi. Jest też tajemniczy On. 
Mam wielkie zaległości u wszystkich. Więc powoli będę się zabierała za ich nadrabianie, bo choć czasami miałam możliwość przeczytania u Was nowego rozdziału, to nie miałam zbytnio czasu ani możliwości by go skomentować i mam nadzieję, że nie jesteście za to na mnie źli.
Kolejny rozdział będzie na początku przyszłego tygodnia, mam nadzieję.
Czekam na Wasze opinie i mam nadzieję, że Wam się podoba.
Do napisania.