To
nie świat się zmienia. On jest cały czas taki sam, robi koło i po
pewnym czasie powraca na to samo miejsce taki sam, jaki był
wcześniej. To ludzie się zmieniają, bo chociaż wracają do tego
samego miejsca, ono nigdy nie jest takie same. Bo oni nie są. Ja
też.
Stałam
niezdolna do wykonywania jakiegokolwiek ruchu. Przyglądałam się
mężczyźnie, który stał przede mną z nadzieją w oczach. Nie
miał na sobie garnituru, ani innego eleganckiego stroju, ale jego
postawa świadczyła o tym, że wie kim jest i co chce robić w
życiu. Nawet teraz, kiedy zmęczenie miał wymalowane na twarzy, a
pod oczami worki z niewyspania. Włosy lekko w nieładzie i dopiero
teraz zrozumiałam, że jesteśmy tacy sami, że jestem bardziej
podobna do niego niż matki.
-Mi...-
Nadal szeptał, głosem pełnym wahania. Rozłożył ramiona, ale po
chwili powrócił do normalnej postawy, przypominając sobie, że
nienawidzę się przytulać. Lekko zakłopotany przejechał palcami
po włosach. Nie widziałam go ponad dziewięć miesięcy.
-Co
tu robisz?- Ocucił mnie głos matki. Najwyraźniej stała już za
mną.
Twarz
ojca natychmiastowo nabrała innego wyrazu. Zacisnął zęby,
delikatnie, by nie dać po sobie poznać złości. Oczy mu
pociemniały, a ja, choć to naprawdę idiotyczne, zastanowiłam się,
czy gdy byłam wściekła, moje też przybierały taką barwę.
Ojciec
zrobił krok do przodu, wyminął mnie i stanął naprzeciwko matki.
Wytarłam dłonie o spodnie, bo czułam, że mam je całe mokre.
Ponad ramieniem kobiety dostrzegłam Kate, stojącą w drzwiach
tarasu. Opierała się niepewnie o framugę, nie wiedząc o co
chodzi.
-Przyjechałem
po Naomi.- Głos ojca był nad wyraz ostry, jeszcze nigdy nie
słyszałam, by tak mówił w domu. Tyle, że to nie był jego dom, a
nasz... Czekaj, czekaj... Że co?! Nasz??! Dobre żarty, Grey. Ten
dom nie był mój i nie powinnam nawet przez sekundę myśleć
inaczej, to że spędziłam tu trzy miesiące nic nie znaczyło!
Matka
zacisnęła dłonie na biodrach i wysunęła do góry podbródek.
Tak, przy tacie też była mała. Widziałam jak się trzęsie, bała
się, ale nie było mi jej szkoda. Jednocześnie nie miałam
satysfakcji, byłam obojętna na nią, a dodatkowo otępiała na
wszystko co się tu teraz działo. Podeszłam do schodów i usiadłam
na nich, mając nogi jak z waty.
Przyjechał
po mnie. Przyjechał by mnie stąd zabrać.
-Ona
nigdzie nie jedzie- fuknęła zaprzeczając.- Do końca szkoły
pozostały dwa miesiące! Gdzie ty, do cholery, chcesz ją zabrać
właśnie teraz?! Nikt jej nie przyjmie z takimi ocenami?!
-Dość-
przerwał, a ona natychmiastowo zamilkła.- Mam dość twoich
kłamstw, Rebecco. Zniszczyłaś naszą rodzinę, wpakowałaś mnie
do więzienia, ale nie pozwolę byś nadal niszczyła naszą córkę,
zrozumiałaś?!
Najpiękniejsze
było to, że nie krzyczał. Nie podniósł tonu, a go ściszył.
Mówił dostanie, bez wahania. Robił to w taki sposób, że ona nie
próbowała mu przerwać.
Obrócił
się do mnie, twarz mu złagodniała. Czekał na jakiś znak ode
mnie, na to, że pójdę z nim i zostawię ich. Że ponownie ucieknę.
-Chcesz
lecieć do Australii?- spytał z radością.- Chcesz?
Podniosłam
się i zaczęłam otrzepywać dres, by zyskać jeszcze chwilę na
odpowiedź. Oglądałam go ze wszystkich stron. Serce biło mi
odrobinę szybciej, nie wiedziałam dlaczego się wahałam. Powinnam
od razu się zgodzić.
Spojrzałam
na matkę bez jakichkolwiek emocji. Mogłam od niej uciec, lecz coś
nie dawało mi spokoju.
-Kiedy?
-Najlepiej
było by od razu...- Po raz kolejny znieruchomiałam. Od razu? Tak po
prostu?- Ale wątpię, żeby to nam się udało...
Wypuściłam
powietrze z ust.
-Więc?-
Byłam coraz bardziej niecierpliwa. Musiałam wiedzieć, po prostu
musiałam.
-Za
trzy tygodnie- odparł w końcu z niezadowoleniem.
Nagle
usłyszałam trzask drzwi, odruchowo odwróciłam wzrok w tamtą
stronę. Nie widziałam osoby, która opuściła dom, ale po sile z
jaką to zrobiła, mógł to być tylko Nathan.
Z
powrotem patrzyłam na ojca. Skinęłam głową. Od Czarnego także
powinnam uciec. Chyba...
Następnego
dnia z nieskrywaną radością szykowałam się do szkoły. Nic nie
mogło mi popsuć humoru, wyjeżdżałam i to gdzie?! Do Australii,
na drugi koniec świata, tam gdzie będę mogła zacząć wszystko od
nowa. Bez matki i całego syfu związanego z jej osobą. Czy to nie
był powód do szczęścia?
Zbiegłam
po schodach i wpadłam do kuchni, gdzie matka parzyła sobie kawę.
-Nie
chciałam dla ciebie takiego życia, Naomi- wyznała, kiedy kilka
minut później zamierzałam wyjść.
Prychnęłam
pod nosem i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-Jasne-
syknęłam.- Ty nie chciałaś dawać dupy połowy miastu,
oczywiście.
Miałam
opuścić kuchnię, ale znów mi na to nie pozwoliła. Chwyciła moje
ramię, ale zepchnęłam jej rękę natychmiastowo.
-Nie.
Dotykaj. Mnie- warknęłam przez zaciśnięte zęby.- Teraz naszły
cię wyrzuty sumienia, co? A co robiłaś przez ostatnie lata?! Od
początku o wszystkim wiedziałam, ale mimo tego ty nie przestawałaś!
Niszczyłaś naszą rodzinę! Mam ci za to podziękować?!
-Naomi.
Proszę...
-O
co mnie, do cholery, prosisz?!- Podniosłam głos patrząc na nią
lodowato.- O to, żebym tobie wybaczyła?! Jesteś żałosna! To twój
kochanek zniszczył mnie całkowicie. Wiedziałaś, a co zrobiłaś?!
Pytam się, co zrobiłaś by mi pomóc?!
Widziałam
strach w jej oczach, to przerażenie jakby się mnie bała. Jakby
bała się tego do czego jestem zdolna. Ale to nie mnie powinna się
bać.
-Nigdy
się mną nie interesowałaś.- Nie robiłam jej wyrzutu,
stwierdzałam tylko fakty. Chciałam zacząć w Australii nowe życie
z czystą kartą. Bez żadnych niedomówień. Zmieniłam się i byłam
gotowa by przyznać to przed samą sobą. - Zniszczyłaś mnie.
Spowodowałaś, że nigdy nie będę chciała być matką. Pozwoliłaś
bym umierała powoli i miałaś z tego satysfakcję. Tyle, że coś
nie poszło po twojej myśli, co nie? Okazałam się silniejsza.
Ostatnie trzy miesiące mojego życia to była walka. Walczyłam z
własnym przerażeniem, ze swoimi słabościami. Ty tego nie
dostrzegałaś.
-Nie
pozwalałaś do siebie dojść- próbowała się bronić.
Uniosłam
dłonie,w geście, który oznaczał, że nie skończyłam.
-Jeśli
naprawdę chciałabyś mi pomóc, udałoby ci się. Chciałaś mnie
dobić przeprowadzką, ale to właśnie oni mi pomogli, nie ty. To
twój facet, Kate i... To oni nie pozwalali mi się poddać. To ich
będę wspominać. A ciebie nie chcę znać.
Obróciłam
się napięcie i odeszłam. Pierwszy raz czując się dumna.
Pozwoliłam
sobie na ostatnie spóźnienie w tej szkole. Od jutra przez trzy
tygodnie będę przychodziła punktualnie. Pobawię się w idealną
uczennicę, jaką byłam w podstawówce.
Zamiast
z obrzydzeniem, weszłam do klasy z szerokim uśmiechem na ustach.
Może był odrobinę sztuczny, może trochę bardziej niż odrobinę.
Co z tego?
McCartney
spojrzał na mnie z zadowoleniem, ale szybko opuścił go humor, gdy
do niego podeszłam i oddałam zadanie domowe. Zaległe także. Z
trzech miesięcy.
-A
co to, panno Grey?- Nadal uśmiechał się, jednak w jego oczach
zauważyłam coś, co bardzo mnie zainteresowało. Nie spodziewał
się tego po mnie, po raz kolejny go zaskoczyłam. Dwa jeden,
psycholu.
-Ja
zawsze wygrywam- odezwałam się cicho.- Powinien pan to wiedzieć
doskonale.
-Termin
oddawania tych prac uległ przedawnieniu- zawołał za mną. W klasie
było absolutnie cicho, każdy czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
-To
pana problem- wzruszyłam ramionami.- Gdyby pan nauczał, zamiast
uganiać się za nieletnimi dziewczętami, oddałabym pracę
wcześniej.
Poczerwieniał
na twarz, a uczniowie wciągnęli powietrze.
-Co?-
Podniosłam prawą brew do góry.- Wyślesz mnie do dyrektora? Nie
radzę.
-Siadaj
na miejsce i zamilcz- rozkazał wskazując ławkę, gdzie zazwyczaj
siedziałam.
-Nie
zmusisz mnie do tego- odpowiedziałam i przeczesałam palcami włosy.
A potem poruszyłam tylko ustami.- Przetrwam wszystko.
I
mimo tego, że ręce mi drżały, nie okazywałam strachu. Ruszyłam
na swoje miejsce, czując że para oczu uważnie mnie obserwuje,
prawie wypala w ciele dziurę.
Nathan
nie wisiał nad kartką. Siedział oparty o krzesło z założonymi
rękami, eksponując przy tym swoje mięśnie. Czarny podkoszulek
opinał jego ciało, a już przydługawa grzywka opadała mu na
czoło. Wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami i nie ukrywał się z
tym. Nie byłam pewna, ale w jego oczach dostrzegłam chyba podziw.
Chyba był ze mnie dumny. Nie wiedzieć czemu, to właśnie to
spojrzenie spowodowało, że całkowicie przestałam się bać.
McCartney nie mógł mi już nic zrobić. Zaczynałam w to wierzyć.
Może zbyt bardzo...
-Wyjeżdżasz?-
Czarny złapał mnie tuż przy wyjściu.
Odeszłam
na bok i zatrzymałam się. Założyłam dłonie na ręce, bo nie
wiedziałam, co miałam z nimi zrobić. Podniosłam wzrok i skinęłam
głową.
-Nic
nie warta dziwka wyjeżdża- wzruszyłam ramionami. Chłopak oparł
się o budynek i popatrzył na mnie przechylając głowę na bok.-
Będziesz w końcu miał spokój.
-Co
on ci zrobił, Naomi?- To pytanie zaskoczyło mnie jak żadne inne.
Nawet te, w którym kazał mi wybrać czy ma zostać.
Przełknęłam
ślinę i przygryzłam dolną wargę.
-Skąd
pewność, że odpowiem na to pytanie?
-Przez
trzy miesiące widziałem, jak się zmieniałaś. Jak upadałaś i
walczyłaś. Widziałem jak reagujesz na dotyk, na tego skurwysyna.
Wiedziałem, że nie bez powodu bierzesz!
Nie
mogłam uwierzyć, w to co słyszałam. Czy aż tak wiele dostrzegał?
Jakim cudem mógł tak wiele o mnie wiedzieć, skoro ja nie
wiedziałam nawet gdzie mieszka.
-To
już nie ma znaczenia.- Wbiłam wzrok w ziemię.- Wyjeżdżam, a on
już nigdy mnie nie znajdzie.
-Uciekasz-
poprawił mnie.
Prychnęłam
ze smutkiem.
-Czego
ode mnie oczekujesz? Że pójdę na policję? A kto mi uwierzy?! W
kartotece mam już wiele zapisane. Policja nie wierzy takim ludziom
jak ja. Kompletnym zerom. Bo właśnie tak o mnie myślisz.
To
co zobaczyłam w jego oczach, utwierdziło mnie, że jednak tak nie
jest.
-Tak
powinieneś myśleć, Sharp.
Zacisnął
dłonie w pięści. Powstrzymywał się od wściekłości, która
powoli zaczynała przejmować nad nim kontrole. Wyminął mnie i
poszedł przed siebie. Przez chwilę myślałam, że będzie chciał
mnie uderzyć. Po raz kolejny zobaczyłam jego inne wcielenie i
zaczynałam się gubić, bo zamiast coraz bardziej go znać, Nathan
Sharp był dla mnie coraz większą zagadką, której nie miałam
rozwiązać.
--------------
Zabijcie mnie. Albo nie, sama to zrobię. Po raz kolejny zawaliłam na całej linii i nie mogę po raz kolejny tłumaczyć się, bo byłoby to już po prostu żałosne. Zawaliłam, przepraszam.
Do napisania.